Przez lata buszowania między kartkami zdołałem przebrnąć przez wiele zbiorów i antologii opowiadań. Jedne byłe lepsze, drugie gorsze... Słowem: jak w życiu - komuś chcesz dać po ryju, a komuś całusa. 😉 Nie ma w tym nic dziwnego, ani nic odkrywczego, jednak opowiadania, to ta forma literatury, do której zawsze chętnie wracam i wypatruję kolejnych mistrzów krótkich form. Tak trafiłem na zbiór opowiadań Brnąc przez kosodrzewinę Artura Grzelaka, a właściwie to ta książka trafiła na mnie, kiedy Wydawca zaproponował mi objęcie patronatu nad tym tytułem.
Artura Grzelaka kojarzyłem wyłącznie jako autora tekstu Co kryje toń? z antologii Tryzna. Opowiadanie zrobiło na mnie spore wrażenie, było świetnie napisane, miało w sobie tajemnicę i mrok, klimat i dobre zakończenie. Byłem więc bardzo ciekaw pierwszej solowej publikacji Autora. W zbiorze Brnąc przez kosodrzewinę mamy aż szesnaście historii. Szesnaście tekstów to całkiem sporo i na samym początku trochę obawiałem się monotonii. Jednak każda kolejne opowieść bezwzględnie weryfikowała moje pierwotne założenie, pokazując jak bardzo byłem w błędzie. Artur Grzelak ukazuje szerokie spektrum swojej wyobraźni. Mamy tu grozę, fantastykę, a nawet thriller. Opowieści postapo, przeplatając się z historiami z czasów przedchrześcijańskich. Znajdziecie tu opowiadania o pradawnych stworzeniach, odprawiających rytuały sektach, ożywiających zmarłych nekromantach, seryjnych mordercach polujących gdzieś na zadupiu Ameryki, złośliwych skrzatach, o duchach, kanibalach i bestiach w ludzkiej skórze...
Artur Grzelak funduje Czytelnikom szesnaście odsłon mroku. Każda z nich jest inna, a łączy je właściwie tylko (albo aż) lekkie pióro Autora, wyważony rytm każdej z opowieści oraz świeże literackie spojrzenie. I tak dotarłem do momentu, w którym przedstawię Wam moje subiektywne top5 opowiadań ze zbioru Brnąc przez kosodrzewinę. Jedziemy!
Nie chciałbym tu stopniować opowiadań; pisać, które z tej piątki podobały mi się bardziej, a które mniej, bo niekiedy jest to zwyczajnie niemożliwe. Dlatego pomyślałem, że polecę w kolejności, w jakiej te wyróżnione przeze mnie teksty pojawiają się w książce. A zatem zacznę od opowiadania Pożóg. Choć ta opowieść została osadzona w czasach wczesnochrześcijańskich, spokojnie można uznać ją za słowiańskie fantasy i to w stylu Sapkowskiego. W czasie pożaru jednej z wiosek, Smysław widzi w płomieniach człekokształtną istotę, która bynajmniej człowiekiem nie jest. Początkowo chłopakowi nikt nie chce wierzyć, ale wkrótce okazuje się, że tajemniczy stwór był widziany przez mieszkańców innych strawionych pożarami wiosek. W tle tej historii mamy konflikt religijny chrześcijan z wyznawcami starych bogów, narzucanie nowej wiary przemocą i wciąż żywe dawne wierzenia i przesądy. A do tego wątek romantyczny i świetne zakończenie.
Kolejnym tekstem jest Patostreamer. To już czystym thriller. Mocnym i bardzo obrazowym, z silnym wątkiem psychologicznym i społecznym. Wchodzimy tu w sam środek miejskiej patologii nasiąkniętej przemocą i beznadzieją. W tym stanie bliskim wegetacji funkcjonuje Gracek - oddany smakosz budżetowych trunków i mety. Żyje z wpływów ze streamów, podczas których on o jego kumple głównie chleją i ćpają. Interes powoli się jednak kończy, a nasz bohater przechodzi wewnętrzną przemianę, a na skutek pewnego wydarzenia coś w nim pęka i klocki hamulcowe, które ma każdy z nas, przestają spełniać swoją funkcję. Mocna rzecz w klimacie Tarantino.
Wrażenie zrobiło na mnie również tytułowe opowiadanie. Brnąc przez kosodrzewinę, to bardzo klimatyczna historia o potędze gór i mężczyźnie, którego te góry uwięziły skazując na wieczną tułaczkę. Artur Grzelak osadził tę opowieść w czasach słowiańskich i porusza tu ważny temat przeznaczenia i względności czasu. Czułem tu zarówno chłód wszechobecnego śniegu, jak i potęgę natury. A samo zakończenie, to petarda, która rozsadzi niejednego Czytelnika.
Peregrynacje Pyteasza z Massalii, to z kolei hołd złożony H.P. Lovecraftowi, ale jednocześnie porywająca opowieść o fantastycznej morskiej wyprawie pewnego greckiego marynarza - tytułowego Pyteasza. Jest to opowiadanie napisane z perspektywy starego wilka morskiego, który wspomina swoją najniebezpieczniejszą podróż zakończoną znalezieniem mitycznego miasta R’lyeh oraz spotkaniem z Wielkim Cthulhu. Z przyjemnością ponownie wróciłem do świata Lovecrafta i dałem się porwać opowieści Grzelaka.
Ostatnim opowiadaniem o jakim chcę wspomnieć, jest Maximum Carnage, które odebrałem jako ukłon w stronę Urodzonych morderców - filmu Olivera Stone'a z 1994 roku. Zresztą w tym zbiorze jest więcej nawiązań do popkultury z przełomu lat '80 i '90, co wzbudza w takim gościu jak ja, w facecie urodzonym - podobnie jak Autor - w 1987, sporo sentymentu. Pewnie z Arturem Grzelakiem wychowaliśmy się na tych samych filmach i książkach i część z tych obejrzanych i przeczytanych za młodu dzieł, stały się inspiracją do napisania kolejnych tekstów. Maximum Carnage to w dużej mierze brutalny thriller osadzony gdzieś na prowincji Stanów Zjednoczonych. Dwóch zwyroli dokonuje krwawych i brutalnych zbrodni zastawiając za sobą ścieżkę usianą trupami. Jest tu krwawo i ostro, że aż miło, a finałowy twist rozbija system.
Ciekawych opowiadań jest tu znacznie więcej, ale też nie chcę Was zanudzić pisząc elaborat. Moją rolą jest dać Wam wskazówki czy dana książka jest godna uwagi czy też nie, a jeśli tak, to pokazać Wam te najmocniejsze strony. Jeśli chodzi o stronę literacką, to ten temat mamy już za sobą, ale warto też wspomnieć o warstwie wizualnej. Świetną okładkę autorstwa Dawida Boldysa może zobaczyć każdy, ale w środku znajdziecie także ilustracje Łukasza Białka, które obrazują każde z szesnastu opowiadań. To świetny dodatek, zwłaszcza, że obrazy robią wrażenie i doskonale oddają klimat tekstów Artura Grzelaka.
Zbiór opowiadań Brnąc przez kosodrzewinę zapewnił mi rozrywkę na przyzwoitym poziomie. Dobrze się bawiłem czytając zebrane w tym tomiku teksty, dlatego też z czystym sumieniem mogę teraz polecić Wam tę książkę. Co też niniejszym czynię. 😊
© by MROCZNE STRONY | 2022