Książka zawiera wybór materiałów z procesów karnych przeprowadzonych w latach 1945 – 1954 przez Komisję Specjalną do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym w sprawach o tzw. szeptaną propagandę.
Czyli: za krytykę ustroju, władz polskich i sowieckich – obóz pracy. Za opowiedzenie politycznego kawału – obóz pracy. Za sparodiowanie socrealistycznego hasła, czy utworku – obóz pracy. Za słuchanie „Głosu Ameryki”. Za wyrażenie ulgi z powodu śmierci Stalina. Za mówienie prawdy o Katyniu, o tym, że Rokossowski nie umie po polsku i o przyczynach braków w zaopatrzeniu.
Obóz pracy przymusowej orzekany jest w miesiącach. Można załapać się nawet na 24, czyli dwa lata.
Lektura akt nasuwa smutne wnioski. Pierwszy, że Polska donosem stała. O czym świadczą protokoły przesłuchania świadków. Bo ktoś z imprezy, czy z przerwy obiadowej musiał ten kawał wynieść, czasem prosto na UB. Ktoś kierownikowi, czy dyrektorowi musiał przekazać, że antyradzieckie napisy w toalecie ten i ten wykonał. Ktoś wysłuchał nieprawomyślnej piosenki, czy wierszyka i wskazał, kto rozpowszechnił tekst. Donosili wszyscy – sąsiedzi, lokatorzy, kumoszki, współpracownicy, koledzy z ZMP, koledzy od wódeczki, wykorzystane na imprezach (albo wręcz przeciwnie) koleżanki. Należało być czujnym, nie w obawie przed wrażymi imperialistami i reakcjonistami, ale wszelkimi „życzliwymi” bliźnimi. Należało uważać, z kim słucha się „Głosu Ameryki”, komu opowiada się kawały o Bierucie, co pisze się w listach i w czyjej obecności wygaduje się na władzę po pijaku.
Oczywiście nie wszyscy i nie zawsze. Między wierszami można wyczytać, że niektórzy świadkowie wcale tak chętnie nie zeznawali, a podejrzani nie przyznawali się ze skruchą, bez uprzedniego zastosowania właściwych funkcjonariuszom UB środków nacisku.
Drugi wniosek jest taki, że rodzimi włodarze, dygnitarze i aparatczycy, a w ślad za nimi funkcjonariusze organów ścigania, wspinali się na wyżyny serwilizmu i przechodzili samych siebie w cennej sztuce dupowłażenia, czemu dawali wyraz w swej protokolarnej twórczości. Nic to, że błędy ortograficzne sadzili gęsto, jakby to był czyn społeczny (że o stylistycznych i interpunkcyjnych nie wspomnę), w końcu niejeden od pługa oderwany w oficery poszedł (za uskarżanie się, że w polu nie ma z tej przyczyny kto robić – obóz pracy). Ale te peany na cześć! Te skrupulatnie okraszone mnóstwem zaangażowanych przymiotników zdania, żeby czytający (Komisja Specjalna) był pewien, że podejrzany ma wybitnie wrogi stosunek do ustroju i naszych wschodnich przyjaciół, natomiast przesłuchujący i świadkowie oskarżenia są po właściwej stronie.
Próbka: „zaczął wulgarnymi i obelżywymi słowami wyrażać się pod adresem Generalissimusa Józefa Stalina oraz jego śmierci – dając tym wyraz wybitnej swej wrogości do Związku Radzieckiego i jego czołowego przywódcy, chorążego Obozu Pokoju i postępu na całym świecie, Przyjaciela Narodu Polskiego Józefa Stalina”. Albo odnośnie do śmierci Stalina: „podejrzany malował (karykaturę) dla ośmieszenia tak ciężkiej chwili dla postępowej ludzkości”.
Odruch wymiotny pojawia się? No, ale taki był kanon. Nie, że piszemy toczka w toczkę, co świadek i podejrzany zapodają. Bywało nierzadko tak, jako i dzisiaj, że jedynie odpowiadali na zadawane pytania: „tak (względnie „no”), albo „nie”. Zadaniem funkcjonariusza było uczynienie z tego wypowiedzi nacechowanych – negatywnie wobec występku podejrzanego (mile widziane oburzenie, potępienie i pogarda), entuzjastycznie i czołobitnie wobec Związku Sowieckiego i zbrodniczego generalissimusa.
Wrażenie potęguje wielkie bogactwo socrealistycznych plakatów i obrazów, a zatem propagandy oficjalnej i jedynej słusznej. Niektóre znane, inne rzadsze. Mnie na łopatki rozłożył ten, który przedstawia otwartą wielką księgę, trzymaną przez małego chłopca. Na jednej stronie czerwonoarmista z okresu 1917 – 1920 , na drugiej taki z lat 50-tych. Nad pierwszym napis „1918”, nad drugim „1951”. Znaczyć ma, że oni dali nam niepodległość. I tekst: „Armia radziecka na straży naszego szczęścia. Na straży pokoju”.
To jest naprawdę wstrząsająca lektura. Poza wprowadzeniem i krótkimi opisami orzeczeń Komisji Specjalnej w każdej ze spraw, książka nie zawiera komentarzy, ani opinii historyków, socjologów, czy publicystów. Wyłącznie materiały z akt spraw karnych. Fragmenty powinny być lekturą obowiązkową w szkole ponadpodstawowej. Bo dla młodszych pokoleń, które urodziły się w okresie niczym nieskrępowanej wolności, to może być niepojęte i nie do wiary, chociaż działo się naprawdę.
Książka jest przepięknie wydana, strony i czcionka stylizowane są na karty akt, do tego skany dokumentów źródłowych, teksty nieprawomyślnych utworów (ten o babci klozetowej - genialny) w oryginale i przedruku, oraz wspomniane wcześniej dzieła socrealki. Prawdziwa perła.