Oto biografia nie w pełni, biografia z lukami. Autor czasem bywa reportażystą, częściej bardem śpiewającym pieśń pochwalną, z zamiłowaniem do emocjonalnej maniery. Jest to zrozumiałe, wynika z relacji łączącej go z Marią Rodziewiczówną – była jego matką chrzestną, książka jest hołdem jej pamięci.
Bard wyśpiewuje, aby jego przekaz stał się legendą, a w ugruntowanej legendzie trudno dociec prawdy. Akcentuje więc światopogląd Rodziewiczówny, oparty na triadzie Bóg-Honor-Ojczyzna, rysując obraz wielkiej patriotki, o ileż mądrzejszej od współczesnych jej polityków i żarliwej katoliczki, której życie wypełnia idea ora et labora. I jeszcze jedna idea – walka z deficytem czynnika polskiego na Polesiu, zaludnienie terenu tzw. szlachtą zagrodową. Działaczka społeczna, zaradna i gospodarna właścicielka ziemska, płodna pisarka. Rodziewiczówna Tukalskiego – Nielubowicza nie ma wad, jest odrealniona, jak bohaterowie jej powieści. Nawet jej niechęć do Żydów, którą – a jakże – biograf podziela, nie jest przedstawiona jako wada, lecz jako oczywisty element kresowego patriotyzmu. Ewentualne wady wspomniane są wyłącznie w kontekście jej twórczości, dotyczą jej nie jako człowieka, lecz jako pisarza – a na przykład nie poprawia pierwopisów, bo jej się nie chce, więc do druku wędrują wraz z niedociągnięciami wytykanymi następnie przez krytyków.
Nosiła się po męsku, bo ciężko pracowała i zarządzała sporym majątkiem. Nie chciała wyjść za mąż, jej prawo. Do tego momentu bezpiecznie. Już między wierszami łatwo dostrzec, że domowe zajęcia ogarniała Jadwiga Skirmuntt – kuzynka Marii, co biograf podkreśla. Cóż w tym dziwnego, że kuzynki przyjaźnią się i wspólnie mieszkają. Cóż, że Rodziewiczówna kochała Warszawę, więc spędzała tam czas. Nie zająknie się jednak chrześniak, że w tej Warszawie mieszkała z Heleną Weyhert, bo o samej Helenie bardzo niewiele. Informacja, że „była wieloletnią przyjaciółką”, potem wzmianka przy opisie włamania do willi Wyraj i postrzelenia Marii, a i tak jako cytat z Jadwigi, jak to pani Weyhert późno z pomocą przyjechała. Więcej dopiero na koniec – w czasie okupacji Maria i Jadwiga mieszkały przez pewien czas u Heleny, niezbyt zadowolone z warunków wyprowadziły się, lecz później Rodziewiczówna często odwiedzała chorą Helenę, z przyjaźni i „samarytańskiego obowiązku”. Gdzieś mignęła wzmianka o wzajemnej niechęci pomiędzy Heleną i Jadwigą – cóż, zdarza się. Natomiast relacja Marii z Jadwigą to "wierna przyjaźń": "żyły tą samą myślą, to samo czuły, tego samego pragnęły, nad tym samym cierpiały, z tego samego się cieszyły". Czy nie jest to opis miłości?
Prawdopodobnie autor pragnął zachować prywatne życie Rodziewiczówny w tajemnicy, bezwzględnie lojalny wobec niej, z poszanowania dla jej osoby, z przedwojennej przyzwoitości, która nakazywała wstrzemięźliwość w publikowaniu kontrowersyjnych aspektów czyjegoś życia. Nazywa ją z czułością i szacunkiem „panną Marią”, „hruszowską panienką”, „hruszowską panią”, „sędziwą panią”. O sobie wzmiankuje jedynie w krótkich fragmentach, zawsze w osobie trzeciej („Nielubowicz”, „chrześniak”) i wyłącznie w kontekście zdarzeń z życia Rodziewiczówny. Mógł uważać, że najlżejsza sugestia na temat związków Rodziewiczówny z kobietami rzuci złe światło w jej odbiorze społecznym, wywoła skandal, podczas gdy miał być pomnik, być może spowoduje wykluczenie jego samego z rodziny, bo nie zostanie mu wybaczone kalanie w taki sposób pamięci zmarłej. To wyjaśniałoby na przykład ograniczenie do minimum wzmianek o Helenie Weyhert. Możliwe też, że trudno było mu przyjąć i zrozumieć, a wreszcie obronić w biografii, że jego matka chrzestna, religijna patriotka o prawicowych poglądach, w sferze życia prywatnego i uczuciowego wymknęła się na dobre z kręgu norm obyczajowych religijnej prawicy i to na biegun przeciwległy, a nie rozumiejąc, wolał tematu nie ruszać. Ona musiała być zero-jedynkowa, bez odcieni szarości, jeśli miała być pomnikowa.
W opisie tła historycznego – arcyważnego w tym wypadku, bo Rodziewiczównę dotknęło przekleństwo „życia w ciekawych czasach” – również dominuje styl podniosły, nacechowany emocjami, czasem jedynie bardziej zdystansowany, ujawnia się też swoisty gorzki dowcip biografa. Jest zorientowany w życiu okupowanej Warszawy, przytacza sporo faktów, także jako obserwator lub uczestnik wydarzeń.
Rzecz ta kończy się smutno. Epilog tej historii, to dalsze życie Jadwigi Skirmuntt. Bo to jej po śmierci Rodziewiczówny przypadło najgorsze - przeraźliwa, dojmująca samotność u schyłku życia. Zakaz druku dzieł Rodziewiczówny i likwidacja nakładów istniejących w celu eliminacji dzieł literackich z obiegu, jako szkodliwych dla homosovieticusa, wywarł też skutek inny, materialny, o którym się zwykle nie pamięta – odcięto od jakiegokolwiek źródła dochodu Jadwigę Skirmuntt, która po śmierci wszystkich najbliższych krewnych dożywała swych dni na łaskawym chlebie u kolejnych zakonnic. Bezdomność, bo należy rzecz nazwać po imieniu, utrata wszystkiego - domu, rodziny i ukochanej osoby - taki był koniec wiernej towarzyszki życia Marii Rodziewiczówny. I ta historia zwyczajnie boli.