To jest życie - załapać się na wakacje, znaczy się konferencję w Monako, gdzie za twoją bieda-prezentację organizatorzy stawiają ci pobyt w pięciogwiazdkowym hotelu. Gdy Julia napawa się luksusowym śniadankiem, apetyt psuje jej nagły widok Mamby - nemezis z lat młodości, która ćwierć wieku później paraduje w sukience za kilkanaście tysięcy u boku męża-milionera z jedną nogą w grobie. Monako Monakiem - ale co ta ustawiona żmija planuje robić na warszawskim weselu, na które nikt jej nie prosił?
"Mamba" jest ledwo kryminałem, już nawet nie zawracajmy sobie głowy pytaniem, czy dobrym. No chyba, że potraktujemy zaginięcie bez śladu suspensu jako główną zagadkę, wtedy robi się z tego prawdziwa tajemnica. Na jednym kwadracie spotykają się (wkrótce) ofiara i cztery osoby z dobrym motywem, no to co, mamy konkretne grono podejrzanych. Nie wiem po co, skoro w minutę osiem po morderstwie zostaje ustalone, że dwie z nich mają żelazne alibi, a o trzeciej przez 3/4 książki wiemy tyle, co nic, więc trudno brać jej kandydaturę poważnie. Jeżeli po przeczytaniu kilku rozdziałów rzucasz lekturę i wracasz do niej po roku nie pamiętając, co się dzieje - świetna wiadomość, w intrydze "Mamby" nikt nie ma prawa się zgubić. Znane już czytelnikowi sceny są dokładnie relacjonowane dwukrotnie, trzykrotnie, czasem w jednym monologu ta sama informacja zostaje powtórzona innymi słowami. Porywające są przesłuchania, w trakcie których podejrzani opowiadają policji dokładny przebieg wydarzeń... których czytelnik sam był świadkiem kilka rozdziałów temu! Cudnym zabiegiem jest też poświęcenie połowy książki na rozmyślaniu nad rolą głównego podejrzanego i oskarżanie go do niemal ostatnich stron - co by pewnie było znacznie bardziej interesujące, gdybyśmy tuż po morderstwie nie mieli całego rozdziału z jego perspektywy o tym, jak bardzo nie mógł tego zrobić. Lektura ewidentnie dla czytelników, których serca nie zniosą żadnej niepewności.
Zamieszanie weselne, przerysowana antagonistka, intrygi francuskich bogaczy pakujących się niespodziewanie w życie towarzyskie polskiej klasy średniej - to przecież dobre tło dla komedii kryminalnej à la Chmielewska, gdzie śledztwo jest pretekstem do jazdy na karuzeli postrzelonych zbiegów okoliczności z wyrazistymi postaciami. Ale gdzie tam. Zero humoru, żadnych szaleństw, postacie wyraziste jak goście, naprzeciwko których posadzono cię dziewięć lat temu na weselu kuzynki i nie mieliście absolutnie żadnych wspólnych tematów. Na pewno nie pomagają dialogi, czy też raczej monologi prowadzone przez postacie ("– Widzisz, Ewa, jakoś to przeżyłaś. Ślub był piękny, a przyjęcie jest bardzo udane, to dobry pomysł z tą restauracją w parku. Goście mogą w każdej chwili wyjść na świeże powietrze, co przy takiej pogodzie jak dzisiaj jest dodatkową przyjemnością. Do tego wystrój sali, cała ściana żywych roślin i te wspaniałe dekoracje stołów... Trzeba przyznać, że Agata bardzo się postarała z tą kwiaciarnią i doborem kwiatów - podsumowała swoje wrażenia Julia".
NO KTO TAK MÓWI). Nie tylko słowa, ale i czyny przywodzą na myśl stereotypowego brytyjskiego dżentelmena-stoika. Twoja toksyczna znajoma ze szkołostudiów, mściwa, złośliwa pleciuga-manipulatorka, której intrygi rozwaliły życie czwórce twoich przyjaciół (w tym twojej psiapsi) odzywa się do ciebie po latach na buniu i pyta, czy może wbić na wesele twojej jedynaczki (na którym to weselu będą wspomniani przyjaciele)? Odpisz "spoko", bo przecież ciekawi cię, jak ta znajoma teraz wygląda, jak wygląda jej mąż i cichutko liczysz, że przywiezie wypasiony prezent dla córki (która i tak wychodzi bogato za mąż, no ale przecież nigdy dość). Dowiadujesz się niespodziewanie, że na weselu córki twojej psiapsi pojawi się baba, która wrobiła cię kiedyś w podpalenie, zafundowała wywalenie ze szkoły i odbiła przez niską intrygę chłopaka? Odpowiedz iście stoicko: "no trudno, ale co byś powiedziała na to, że ja również przyjdę z osobą towarzyszącą?". Organizujesz kameralny wieczór tylko dla najbliższych? Zaproś poznaną dzień wcześniej u fryzjera kobitę. Rozmawiasz z przyjaciółką-równolatką o latach młodości? Tłumacz jak to kiedyś było w PRL-u, pewnie wyleciało jej z głowy. Zamordowano na organizowanym przez ciebie weselu gościa i zrobił to prawdopodobnie ktoś z twoich znajomych? Po wyjściu policji powiedz jakże naturalnie: "dzisiaj nie bardzo nadaję się do dalszej rozmowy. Cały ten stres związany z przygotowaniami wesela teraz mnie dopadł i ciągle mi się wydaje, że czegoś nie dopilnowałam". Jesteś intrygancką socjopatką? Opisuj ze szczegółami swoje podłe knowania w pamiętniczkach, do których wklejasz np. skradzione testamenty. I tak dalej, i temu podobne.
Autorka ma niestety tendencje do wprowadzania fragmentów opisujących szczegóły, które nikomu do niczego. Nie zrozumcie mnie źle - lubię książki, w których niekoniecznie wiele się dzieje, a bohaterem jest świat przedstawiony pełen soczystych rekwizytów i urokliwych dziwactw. W "Mambie" to nie brzmi jak budowanie tła, tylko jak dziwne tłumaczenie się przy wprowadzaniu rekwizytu, o którym zapomniano, więc przy pospiesznym wnoszeniu go na scenę trzeba zagadać publiczność na jednym wdechu. Pojawia się sporo informacji, które nijak się nie splatają ani nie mają żadnego znaczenia dla dalszej fabuły. Wzmianka o kocie Juli z akapitem objaśniającym jego imię pojawia się raz, nigdy więcej o nim nie usłyszycie. Choć i tak mam wrażenie, że jest o nim nawet więcej niż o jej córce, która ma może z dwie linijki dialogu i znika potem zupełnie (najlepsza przyjaciółka panny młodej!). Ojciec panny młodej, mąż najlepszej przyjaciółki Juli? Nawet nie wiem, czy cokolwiek powiedział w tej książce, jest tak nieobecny, że aż mnie zdziwiło, że nie umarł przed akcją właściwą. Po co jest właściwie Vincent, nowa sympatia bohaterki? Kto to wie, na pewno nie ja.
Nie wiem też, po co właściwie powstała ta książka, no żywcem nie ma tu nic, żadnego ciekawego elementu, na którym można byłoby się zawiesić. Przegadana intryga, niewykorzystany potencjał dramatyczny, niedorzecznie stoiccy bohaterowie bez ikry, kompletny brak wiary w uważność czytelnika (czy wręcz jego skupienie się na treści)... Morderstwo może i było, ale poziom towarzystwa jest dyskusyjny.
[Recenzja została po raz pierwszy opublikowana na LubimyCzytać pod pseudoniem Kazik.]