"Nie wiem, do czego mnie to doprowadzi. Nie mam pojęcia, co wyniknie z mojej relacji z Larissą. Ale wiem, że już od wielu miesięcy nie czułem się bardziej żywy".
Larissa wybiera się na studia i tym samym wyrywa się spod klosza nadopiekuńczej matki. Na swojej drodze spotyka Nathana, którego zna każdy i na pewno nie jest tym, z kim widziałaby ją matka dziewczyny. Czy chłopak udowodni, że jest godny jej zaufania i miłości? Że jest dobry?
„Ona z sercem na dłoni. On z dłonią zaciśniętą w pięść”.
Od czego by tu zacząć?
Początkowo miałam wrażenie, że już gdzieś coś takiego czytałam, że to wszystko wygląda znajomo. Bad boy, szara myszka, nadopiekuńcza matka, studia, imprezy, akademik… Gdzie ja się z tym spotkałam? I oświeciło mnie, że to podobieństwo związane jest z „After”. Larissa była podobna do Tessy, Nathan kojarzył mi się z Hardinem a matka dziewczyny z matką Tess. W dodatku Yoshio to taki Landon… Początek też taki podobny. Trochę się obawiałam, że nie dokończę tej książki, bo czytać przez ponad 500 stron o tym, co już znam?
Jednak wraz z zagłębianiem się w książkę, podobieństwo już nie było tak widoczne i w efekcie otrzymałam całkiem dobrą historię. Było przyjemnie, nawet wciągająco, ale przewidywalnie. Lecz z tym ostatnim to znowu nie do końca, lecz o tym za chwilę. Relacja Larissy i Nathana polegała na odpychaniu i przyciąganiu się. Dwa światy, zupełnie odrębne żywioły, które zderzają się i grzmią intensywnością, iskrzą namiętnością. Znajomość tej dwójki rozwija się powoli. Dziewczyna nie ulega chłopakowi od razu. Uczucie ma szansę dojrzeć. Nie pojawia się wróżka, która za machnięciem czarodziejskiej różdżki sprawi, że się w sobie zakochają raz-dwa. Jednak mimo tego, że mi się to podobało to, jednak uważam, że było to za bardzo rozciągnięte.
Samych opisów było sporo. Sprawiły one, że wielokrotnie wiało nudą, a nie chemią. Rozumiem, że miały one obrazować uczucia, dokładnie pokazać sytuację, ale co za dużo to nie zdrowo. Nie zrozumiecie mnie źle, ja nie mam nic przeciwko opisom, ale jeśli dostaję opis czegoś, co nic kompletnie nie wnosi, to nasuwa mi się pytanie po co ?
Przejdźmy do postaci.
I na pierwszy rzut idzie Nathan. Wydaje mi się, że chłopak miał zauroczyć, miał być księciem na białym koniu, miał być… no wiecie taki świetny. I nie powiem, że nie było takich momentów, gdzie właśnie taki był. Gdzie stawał się marzeniem, gdzie był troskliwy, opiekuńczy… Ale zdusiły to chwile, których było zdecydowanie więcej, w których był on…hmm… okropny? Dobrze, że chociaż ból, złość potrafił wylądować, waląc w worek bokserski. To jak podchodzi do niektórych kwestii, to jak ma na wszystko wywalone i to jakiego języka używa… To było dla mnie za dużo. Ja naprawdę rozumiem, że każdemu się zdarza poprzeklinać, ale Nathan przesadził. Nie przypominam sobie dużego fragmentu jego myśli, wypowiedzi, w których nie pojawiłyby się jakieś słowa na k…ch…s…j… Sypnęło się autorce ich tyle jak mnie czasami soli do zupy. I finalnie ani moja zupa dobra, ani Nathan fajny.
Larissa najpierw w oczach Nathanka była „gówniarą” później „złotowłosą” i na końcu weszła na poziom „kochanie”. Całe życie trzymana jak kanarek w klatce, a teraz wkroczyła w wielki świat. Ona jest grzeczna, spokojna, cicha, szara jak deszczowe niebo i mądra. Ale z tą mądrością to do końca nie wiem, bo były momenty, kiedy zastanawiałam się, czy nie uciekła z przedszkola. Niby dorosła, ale trzyma się maminej spódnicy. Spodobał mi się jej cięty język. Rozmowy Larissy i Nathana wielokrotnie sprawiły, że miałam uśmiech na twarzy.
A śmiech sprawiły ich absurdalne myśli i niektóre zachowanie. Zabraknie mi palców, by policzyć momenty, kiedy królowało w mojej głowie „Co?” Momentów, kiedy miałam ochotę walić głową w ścianę przez to, jak ta dwójka jest tępa. Przydałaby się wtedy strugaczka, aby ich porządnie zastrugać.
Zakończenie. Tego się nie spodziewałam. Naprawdę. Tak się książek nie kończy. Za to powinno się karać. I nie chodzi mi tutaj tylko o związek głównych bohaterów, ale o to, co wyszło na jaw z kwasu deoksyrybonukleinowego. W życiu bym się tego nie spodziewała. Czekam na kolejną część.
Podsumowując, głowę mam całą, ścianę cała, czytnik cały, książka mnie wciągnęła i teraz wypatruję kolejnego tomu.