Moje przygotowania do świąt, to właśnie czytanie świątecznych opowieści od pierwszego dnia grudnia. W tym roku zaczęłam od tej książki, ponieważ zaintrygowała mnie zarówno okładka jak i opis. Nie ukrywam też, że na każdą książkę tej właśnie autorki czekam zawsze z niecierpliwością, a kto zagląda tutaj, do mojego kącika książek ten wie, że przeczytałam chyba wszystkie książki Agnieszki Lis.
Zanim poznamy fabułę, poznajemy bohaterów książki, których autorka przedstawia na wstępnie nie tylko w powiązaniu z głównymi bohaterami, ale również wizualnie. ,
Fabuła tej lektury od samego początku przyjemnie otula czytelnika muzyką, co w książkach tej autorki nie jest czymś niespotykanym. Dzięki tej muzyce można się pięknie wyciszyć podczas czytania.
Autorka zaskakuje drobiazgowością i nie ma tu znaczenia czy pisze o winach czy o winnicach, czy też opisuje jakieś wnętrze (sklepu, restauracji), czy też czyjeś odzienie. Dzięki temu nie trzeba zbytnio nadwyrężać wyobraźni, bo wszystko dostajemy „jak na tacy” a obrazy są dopełnieniem treści.
Momentami jest nostalgicznie, ale fabuła trzyma czytelnika w swoich ryzach, chociaż zaczyna się kilka dni przed świętami, w czasie raczej pełnym pośpiechu.
Autorka między wątkami zabiera czytelnika na piękne spacery po Warszawie. Przyznam szczerze, że nie znam Warszawy, bo rzadko bywam w tym mieście, ale chętnie zobaczyła bym te wszystkie miejsca, którymi spacerowali bohaterowie powieści.
Ta powieść, to moim skromnym zdaniem pewnego rodzaju hołd dla przyjaźni i rodziny. I chociaż wielu być może chciałoby odstąpić od tradycji spędzania świąt z dokładnie ustalonym przez lata harmonogramem, to jednak coś im na to nie pozwala. Z drugiej strony ile jest takich rodzin, które nie mogą spędzać ze sobą tego czasu, bo… odległość, bo… choroba, bo… niesnaski rodzinne.
Nie chciałabym urazić autorki, ponieważ przeczytałam chyba jej wszystkie wydane dotąd książki wśród których były i takie, które mnie wzruszyły i nie mogłam się po nich długo „pozbierać” emocjonalnie, i takie, które potraktowałam jak typowy weekendowy relaks, ale… No właśnie „ale”, moim zdaniem jest to chyba najlepsza jej książka.
Dlaczego tak uważam?
Może dlatego, że fabuła jest nietuzinkowa. Może dlatego, że głównymi bohaterami nie są młode, zakochane, zranione czy mniej lub bardziej zawiedzione czymś kobiety, które w większości literatury kobiecej zdominowały rynek książkowy. Tu głównymi bohaterami są mężczyźni, którzy lata swojej młodości, lata świetności męskiej mają już dawno za sobą, ale potrafią przyciągnąć czytelnika swoimi niebanalnymi osobowościami.
Zresztą jeśli chodzi o większość postaci występujących w tej powieści, to składam głęboki ukłon w stronę autorki za wykreowanie osobowości wszystkich, począwszy od kilkuletniego dziecka, po osoby w dość dojrzałym wieku.
Mamy również wątek miłosny, ale nie taki typowy, przepełniony romantyzmem czy erotyką, ale dotykający uczuć i emocji tych byłych, wątek miłości przepełnionej tęsknotą. Bo przecież „stara miłość nie rdzewieje”.
Muszę jeszcze dodać coś o zakończeniu, które autorka zostawia w domysłach czytelnika, a które może nie tyle szokuje, co trochę zaskakuje.
Bardzo jestem ciekawa dalszych losów rodzin Arkadiusza i Klemensa, może w przyszłym roku…?
Ta książka jest z tych, które najlepiej zacząć czytać, kiedy dysponuje się dłuższym czasem wolnym, bo trudno się od niej oderwać.
Niby nie ma tutaj nagłych zwrotów akcji, ale jest pewnego rodzaju trzymające napięcie. Niby nie ma gorących romansów, ale jest coś mocno romantycznego. Niby nie ma większych sensacji jak w kryminałach, ale prawie cały czas krąży jakiś „duch tajemniczości”.
Nie wiem komu ta lektura przyniesie więcej zadowolenia, paniom czy panom? Z całą pewnością jednak jest ona bardzo ciekawym kąskiem dla melomanów oraz koneserów win. A na samą nazwę Bûche de Noël, ciasta będącego tradycyjną potrawą świąteczną Francji, pewnie niejednemu czytelnikowi poleci ślinka.
Polecam tę powieść nie tylko w czasie przedświątecznym, chociaż w tym czasie z pewnością każdy odbierze ją już… bardzo świątecznie.