Czasami odczuwam zagubienie, próbując odnaleźć coś wartego uwagi w bezkresnym morzu lektur. Jak tu trafić na ‘perłę’ pośród tych setek tysięcy rozmaitych fal…? Chyba najprościej jest zawitać do bezpiecznej przystani… Dla mnie taką przystanią jest Zafón.
Czytelniczą przygodę z jego twórczością rozpoczęłam od „Mariny”. Ta nietuzinkowa publikacja rozbudziła we mnie chęci do sięgnięcia po pozostałe dzieła pisarza. Kolejno poznałam bestsellerowy „Cień wiatru”, oraz powieści z cyklu dla młodzieży: „Książę Mgły” i „Pałac Północy”. Zafón jest mistrzem w kreowaniu klimatu oraz utrzymywaniu napięcia. Jego książki czyta się tak, jakby ktoś na papierze kreślił dobry film. Nie sposób się od nich oderwać. Nie dziwi więc fakt, że oprócz powieściopisarstwa, hiszpański twórca pała się także pisaniem scenariuszy filmowych.
Czas zatem zacząć „projekcję” trzeciej z książek w dorobku pisarza – Panie i Panowie, przedstawiam wam „Światła września”…
Jesteśmy w Paryżu, jest rok 1936. Młoda wdowa z dwójką dzieci ledwo wiąże koniec z końcem. Wybawieniem z tej trudnej sytuacji ma być posada ochmistrzyni w pewnej nadmorskiej rezydencji. Simone Sauvelle wraz z rodziną, przeprowadza się do posiadłości tajemniczego wynalazcy – właściciela fabryki zabawek. Dom Lazarusa Janna przywodzi na myśl panoptikum cudów i osobliwości. Setki zabawek i automatów o świecących szklanych oczach to nie tylko elementem wystroju wnętrz, ale i ochrona dla mrocznego sekretu fabrykanta… Pani Sauvelle wraz z czternastoletnią córką Irene i młodszym synem Dorianem przekonają się na własnej skórze jak dalece niebezpiecznym okaże się ich nowy dom…
Co przyciąga w tej historii? Nastrojowość, wielość zagadek, odkrywanych stopniowo, kawałek po kawałku, motyw ekscentrycznego wynalazcy, starego domostwa, dziwna choroba żony Lazarusa, momentami cyrkowa iluzja, legenda o cieniu… Można by rzec, że Zafón wie, gdzie uderzyć, żeby wydobyć to, co najlepsze. On składa swoją opowieść ze starannie dobranych elementów – tutaj nie ma przypadkowości, tutaj każdy kolejny fragment współgra z poprzednim i następnym.
Zafón pisze bardzo plastycznie. Czytelnik dosłownie może wniknąć w wykreowany przez niego świat. Widzi, czuje i przeżywa to, co w danej chwili bohaterowie książki. Napływająca do groty woda, podmuch wiatru, który gasi płomienie świec, mrowienie wywołane strachem – to wszystko staje się udziałem poniekąd biernego odbiorcy. Dla mnie to trochę takie czarowanie słowem. Sprawianie, że momentami to słowo ożywa gdzieś obok czytelnika – przyjmując całkiem realną formę.
Mają więc w sobie „Światła września” i w pewnym sensie pierwiastek magiczny, okraszony baśniową atmosferą i pewną dozą liryzmu. A te ostatnie to ni mniej, ni więcej, jak dwie składowe powieści Dickensa – jednego z ulubionych autorów Zafóna. Gdyby dodać do tego opis biedoty miejskiej, satyryczny humor i ekscentrycznego bohatera – otrzymamy pewne nawiązanie do twórczości angielskiego powieściopisarza. Niewielkie, ale zawsze.
Niemniej jednak „Światła września” określiłabym mianem dreszczowca. Książka ta bowiem świetnie żongluje napięciem czytelnika, wywołując uczucie niepewności, a nawet dreszcz emocji. I co najważniejsze bohaterowie nieraz znajdują się w niebezpiecznej sytuacji, której szczęśliwe rozwiązanie trudno jest przewidzieć…
A zatem, nie pozostaje mi już nic innego, jak zaprosić i tych starszych i tych młodszych czytelników do odwiedzenia Błękitnej Zatoki i rezydencji szalonego wynalazcy. W celu poznania wyjątkowo ciekawej historii, przedstawionej w wyjątkowo interesujący sposób, przez wyjątkowo zdolnego pisarza.
Z pełną odpowiedzialnością – zapraszam!