Na początek trzy dygresje. Związane z omawianą książką mniej lub bardziej, a może i wcale. Można je sobie darować.
Znajomy psycholog (doktor, psychologia kliniczna, wykładowca) stwierdził kiedyś, że przynajmniej połowa osób, studiujących psychologię, wybiera ten kierunek studiów, bo mniej lub bardziej świadomie chce naprawić siebie albo swoją rodzinę. I że efekty tego są opłakane – nie potrafią skutecznie pomoc sobie (choć może więcej rozumieją, ale to nie załatwia sprawy), a i zawodowymi psychologami są zwykle miernej jakości.
Mrożek twierdził, że większość jest głupia, a im większa większość, tym głupsza. Pewnie miał rację, ale jest jednak w Polsce niewielki odsetek ludzi czytających książki i, nawet jeśli nie jest to lektura szczególnie ambitna, lepiej nie uważać ich i nie traktować jak durniów. Nachalna, agresywna, ale dość prymitywna w sumie kampania reklamowa, w której każda książka to arcydzieło i bestseller, a jej autor to (według wydawcy) arcymistrz, królowa, geniusz, powoduje zniechęcenie, zniecierpliwienie, rozdrażnienie i – przede wszystkim – spadek zaufania. Jest mnóstwo książek średnich, takich na ocenę 5-7 w skali dziesięciostopniowej. I czytelnicy byliby z nich zadowoleni, ale… jeśli najpierw wmawiano im, że to arcydzieło, którego autor jest królem i geniuszem… Za 6-7 tygodni wydawca będzie zachwalał innego króla-geniusza-mistrza.
Dla twórcy najgorszą chyba oceną jest obojętność. Wzruszenie ramion i pytanie: „eeee… no i co w związku z tym?” po obejrzeniu obrazu lub filmu, po przeczytaniu książki, to kompletna katastrofa. Dzieło, które nie wywołuje żadnych emocji, czy uczuć, to knot.
To teraz „Krok trzeci”…
Magda Bułhak, lat 38, pracuje we własnym, prywatnym gabinecie jako psycholożka, psychoterapeutka, choć bez specjalnej specjalizacji. Zadziwiające to, zważywszy na fakt, że ma poważne problemy psychiczne i emocjonalne sama z sobą. Wiecznie czegoś zapomina, całe lata z jej przeszłości stanowią po prostu czarną dziurę. Nie ma pojęcia, gdzie w garażu stoi jej i Damiana (męża) samochód i boi się tam wejść. Zakupy robi mąż, bo ona zupełnie sobie z tym wyzwaniem nie radzi. Nic nie pamięta ze szkoły, a jakim cudem pamięta coś ze studiów, wiadomości, umiejętności, doświadczenia niezbędne do wykonywania zawodu, detalicznie nie wiadomo (do czasu).
Kiedy pod łóżkiem znajduje majtki innej kobiety… dołącza je do prania i obwinia siebie, że widocznie nie jest dla Damiana wystarczająco atrakcyjna. Narzeka na nadwagę… żrąc kolejne ciastka… Później meble w domu nieznacznie zmieniają miejsce, na łóżku pojawia się ogromny obcięty penis, Damian znika bez śladu (czy on w ogóle istniał?), pojawia się za to tajemnicza, bardzo uczynna Nina – podobno dawna szkolna przyjaciółka Magdy, ale… Rojenia psychicznie zaburzonej kobiety mieszają się z faktami, z rzeczywistością.
O obojętności nie ma mowy – lektura rodzi początkowo (i zbyt długo) irytację i zniecierpliwienie.
Po przeczytaniu około jednej trzeciej powieści dowiedziałem się od autora (tak, dopiero teraz!), że te dziwne stany Magdy są wynikiem poważnego wypadku samochodowego, który spowodowała po pijanemu. I że było to… uwaga!... kilka tygodni temu. Ups! Podobna dziwność miała miejsce ze skarpetkami. Damian jest pedantycznie czysty i porządny, przeszkadza mu każdy okruch i najmniejsza plamka, ale… kiedy Nina z Magdą przeszukują dom (sprzątany przez Magdę perfekcyjnie i wiele razy), znajdują męskie skarpetki aż sztywne z brudu. Ups!
Magda uważa swoje małżeństwo za bardzo dobre, a męża za wspaniałego faceta, ale… „Przy Damianie wszystko było stabilne. Traktował ją dobrze, pomagał finansowo, czasem nawet przeleciał. Wprawdzie w ogóle jej nie przytulał, ale z tym mogła się jakoś pogodzić”*. Ups! Ale może ludzie różnie wyobrażają sobie cudowne związki…
Nie wiem, czy to działanie zamierzone, czy niedostatki warsztatowe młodego autora, ale profesjonalny redaktor powinien tak poważne niekonsekwencje i braki wychwycić. I upewnić się, że autor tak właśnie chciał i to w określonym celu. Oczywiście niektóre z takich dziwności można zrozumieć, kiedy pozna się już zakończenie, to jest rozwiązanie zagadki, ale jednak nie wszystkie.
Zdarzają się w powieści wydarzenia, które kompletnie do niczego nie służą, na przykład pierwsza wyprawa Magdy na policję. Idzie ona wymyślonym przez siebie skrótem przez jakieś blokowisko, gubi się i pyta o drogę przyjaznego menela – przyjaznego dopiero po tym, kiedy wyjawiła, że chodzi o komisariat policji, bo wcześniej było mniej miło. Eeee… i co w związku z tym?
Ostatecznie jednak tylko ta ważna informacja o wypadku Magdy, ujawniona tak późno, powstrzymała mnie przed porzuceniem książki. Pojawiła się nadzieja, że w całym tym zamieszaniu coś wreszcie zacznie być sensowne, wiarygodne, mniej chaotyczne i mętne. Wpadło mi też do głowy, że może to być jeden z pierwszych tropów, prowadzących do rozwiązania.
Bartosz Szczygielski miał ciekawy pomysł na fabułę. Zrealizował go nieźle, choć można było lepiej. W każdym razie autor ma potencjał, a kiedy jeszcze podszlifuje warsztat albo zmieni redaktora, albo jedno i drugie, to efekty mogą wyjść z tego naprawdę intrygujące. „Krok trzeci” to debiut Szczygielskiego – może nie bezwzględny, ale pierwszy raz w życiu próbuje swoich sił w thrillerze psychologicznym. Można dać mu szansę. A książka niezła, oczywiście całkowicie fikcyjna i nieprawdopodobna, ale dla rozrywki… czemu nie; byle nie zrazić się pierwszymi stronami.
--
* Bartosz Szczygielski, „Krok trzeci”, WAB, 2020, s. 271.