Mieścina Black Spring, klątwa, ponad trzystuletnia wiedźma, zlęknieni mieszkańcy, odcięcie od świata, wprowadzony na użytek mieszkańców system HEX - oto składowe groteskowej mieszanki.
Ten, kto tu się narodził, a nawet ten, kto przybył i się dosiedlił, musi pozostać dożywotnio, bo w razie ucieczki klątwa wiedźmy dopadnie go nawet setki kilometrów dalej. A co to oznacza dla miejscowych? Oprócz tego, że nie kontaktują się ze światem również poprzez media nie dzieje się nic. Nic wyjątkowego oprócz rytualnej przechadzki utartym szlakiem w każdą środę. Szanowna wiedźma jakby w ramach pokuty podąża wyznaczonym torem. Nic nie widzi i nic nie powie, bo nie może. A gdyby mogła, czy jej udręczenie znalazłoby swój kres?
Sposób narracji zawodzi, nie wywołuje pożądanego efektu, a w pewnych momentach irytuje. Dłużyzny powstałe na skutek drobiazgowego opisu tego, co w tej fabule jest zbędne, a nawet wygasza zainteresowanie, bo i cofają się emocje oraz zaangażowanie czytelnika w treść, która miała przecież budzić grozę. Zamiast podtrzymywać napięcie i budować stan zagrożenia, jakie powinni odczuwać mieszkańcy, to opisuje się schematy lub daje się nieudolnie znak co ktoś zrobił z przerażenia. To jak groteskowe ilustracje mające ująć wewnętrzne stany bohaterów. Sposób opisywania sytuacji bardziej odciąga uwagę niż przybliża czytelnika do jądra ludzkich poczynań. Kto? Dlaczego? Po co?
Hex jest naszpikowany złymi przeczuciami mieszkańców Black Spring. I oprócz tych przeczuć nic niepokojącego się nie dzieje. Może to ich odcięcie się od świata zewnętrznego bardziej miesza im w głowach niż paranormalna postać włócząca się po ulicach, a czasem zaglądająca im do domów. Tułająca się kobieta zakuta w łańcuchy to dobry motyw na stworzenie bajki przyobleczonej w szatę grozy, o ile nada się historii emocji, zaprezentuje się ją w wymiarze adekwatnym do nazbieranych elementów. A tak te zaczynają szybko tracić na walorach, bo nie niosą ze sobą odpowiedniej dawki napięcia, z czasem nie ma już nawet oczekiwania, wszystko sobie płynie z lekkimi zastojami po drodze i bez większego zaangażowania wpada i rozbija się jak marzenie czytelnika o satysfakcjonującej lekturze.
HEX to marny reprezentant literatury grozy. Całą lekturę przeczytałam na wstecznym. Nic mnie tu nie zaskoczyło, nie odczułam atmosfery grozy, tego swoistego zaduchu, stęchlizny o którym wspomina się na kartach książki, że o makabrze wydarzeń nie wspomnę, bo absolutnie nic nie wpłynęło na moją wyobraźnie czy podświadomość. Nie poczułam, żeby historia w jakimkolwiek momencie żyła. Postaci zachowujące się jak kukiełki, wiedźma to taka przebrana postać na Halloween, a nastolatkowie, którzy wpadają na pewien pomysł zachowują się jakby byli pod wpływem narkotyków. Ogólnie wyszła z tego sieczka po której można dostać niestrawności.
Myślę, że spotkałam się z porażką jeśli chodzi o doznanie grozy, bo Autor od początku oswaja czytelnika z nadnaturalnym elementem fabuły. Początkowych scen nie maluje z trwogą, a pokazuje jak należy obłaskawić postać nie z tego świata, czy może raczej jak sprawić by stała się naturalnym elementem tej nietypowej koegzystencji mieszkańców i widma przeszłości. To właśnie dlatego groza zamieniła się tutaj w bajkę dla dzieci podszytą filozofowaniem na temat ludzkiej kondycji. To nic niewłaściwego, by tego typu fabułę opatrzyć przesłaniem, ostatecznie w horrorach kategorii B też można się dopatrzeć czasem pokrętnie wplecionego przesłania, jednak w przypadku książki Heuvelta takie zakończenie zaczyna mieć wpływ na zmianę charakteru opowieści. To w końcu co ja czytałam? Może to groza, może opowieść z wątkiem paranormalnym, a może dramat?