Gruby tom opisujący mocno subiektywnie historię chrześcijaństwa jest mieszanką książki historycznej, eseju i traktatu z historii filozofii. Napawa się Onfray swoją erudycją, styl jego barokowy i kwiecisty jest, czytelnik może się zgubić w niezliczonych dygresjach. Z drugiej strony umiejętność syntezy autora i jego oryginalne idee bardzo są inspirujące i rozjaśniające. Poza tym masę tam ciekawostek, anegdotek, poruszających historii. Nie sposób omówić wszystkiego z przebogatej treści, skoncentruję się na tym co mnie uderzyło i zaciekawiło.
Po pierwsze pokazuje Onfray, że przy analizie doktryny chrześcijańskiej kierowanie się rozumem niszczy ją, kompletnie dekonstruuje. Było to już jasne dla filozofów greckich, niemiłosiernie tępionych przez chrześcijan.
Po drugie chrześcijaństwo to nie tylko głoszący pokój i miłość Jezus, ale też św. Paweł z Tarsu, kreator wrogiego stosunku chrześcijaństwa do seksu i ciała, oraz twórca doktryny, że wszelka władza pochodzi od Boga; także św. Augustyn – autor definicji wojny sprawiedliwej (na chwałę kościoła); również cesarz Konstantyn – polityk mieczem i krwią szerzący wiarę. Owi twórcy chrześcijaństwa są równie ważni jak Chrystus i wielu się na nich powołuje.
Sporo tam pysznych ciekawostek, i tak np. na pamiątkę obrzezania Jezusa kościół katolicki obchodził pierwszego stycznia przez wieki święto Świętego Napletka (La Saint-Prépuce), „aż do 1 stycznia 1970 roku, kiedy to Watykan dyskretnie odłożył to święto na półkę.”
Pisze ciekawie Onfray o reżimie Vichy, półautonomicznym państwie kierowanym przez marszałka Pétaina w południowej Francji w czasie II wojny, pod kuratelą Hitlera. Twierdzi, że był to katolicki faszyzm, bardzo po myśli Watykanu. Popatrzmy, podstawowe hasło reżimu to „Praca, Rodzina, Ojczyzna.” Dalej, prawo ścigało „wszystko, co nie było tradycyjną katolicką rodziną, czyli mężczyzną i kobietą pod jednym dachem, dzielącymi jedno łoże, zaspokajającymi materialne i duchowe potrzeby swoich dzieci.” Dalej „homoseksualność była szerzącą spustoszenie obrzydliwością”, był jeszcze antysemityzm. A kościół, no cóż: „Pétain kochał Kościół, Kościół kochał Pétaina.” Jakoś to brzmi niepokojąco znajomo...
Ogólniej, twierdzi Onfray, że chrześcijaństwo jest „towarzyszem drogi wszystkich faszyzmów, pierwszego, a więc faszyzmu Mussoliniego, ale też kolejnych, faszyzmu Franco w Hiszpanii, Hitlera w Niemczech, Pétaina we Francji, później także pułkowników w Grecji i dyktatur w Ameryce Południowej w latach 70.” Trochę przesadza, ale coś jest na rzeczy...
Jest tam więcej bardzo ciekawych rzeczy, nie sposób ich tu wszystkich wymienić. Z drugiej strony jest Onfray mocno wybiórczy i frankocentryczny, ledwie wspomina Lutra, nic nie pisze o Henryku IV, za to sporo o Janie Jakubie Rousseau jako o prekursorze totalitaryzmu. Czasami jego barokowa erudycja jest zbyt przytłaczająca i męcząca. Przypomina mi się Harari, który pisze o podobnych rzeczach, ale z żelazną logiką i jasnością, Onfray jest na antypodach Harariego, zdecydowanie wolę tego drugiego. Niemniej książka jest tak inspirująca, że czytałem ją z wielkim zaciekawieniem.