Bez wątpienia jedna z najważniejszych książek filozofii społeczno-politycznej XX wieku. Wstrząsająco trzeźwe spojrzenie na ludzi i tworzone przez nich struktury organizacyjne, dzięki którym mogli oni, krocząc marszowo za ideologią, przemieniać w pył piękną stronę natury człowieka. Hannah Arendt uznała, że potrzebuje przepracować intelektualnie mechanizmy, które doprowadziły do XX-wiecznych totalitaryzmów.
„Korzenie totalitaryzmu” to według mnie przede wszystkim precyzyjnie rozumowy, czasem na granicy mojej akceptowalności braku emocji u autorki, namysł nad procesami społecznymi, które z jej perspektywy tuż powojennej zmieniły świat nieodwracalnie. Z jakichś powodów, dwie nowe ideologie - rasowa i klasowa - zdominowały świat i przeniosły stare pytania o naturę człowieka w nowe rejony. Arendt w książce skupia się na opisaniu konsekwencji przemian polityczno-etycznych, które umożliwiły finalnie rządy Hitlera i Stalina. Poczynając od czasów Rewolucji Francuskiej, śledzi kondycję kilku społeczeństw, głównie niemieckiego, austriackiego, francuskiego i brytyjskiego, skupiając się na losach Żydów, jako barometrze nastrojów, nośnych prądów myślowych. W tak zbudowanej strukturze tekstu, momentami ahistorycznej, odczytałem próbę dotarcia do Holokaustu bez narracyjnej nieuchronności. Świat nie musiał przechodzić tych okropności, choć opisane przez Arendt zjawiska, przygotowywały nasze zmysły europejskie do tragedii.
Tytułowe 'korzenie' składają się u Arendt na opis XIX -wiecznych zamętów ideowych, w których Żydzi byli posądzani o niemal wszystkie bolączki (od tych jednostkowych po globalne). Do tego sami często prezentując niemal analfabetyzm w politycznym wyczuciu (str. 100) i szowinizm (str. 122), nie potrafili skutecznie przeciwstawić się wielu negatywnym zjawiskom, których często byli następnie ofiarami. Opisany przez filozofkę antysemityzm okresu przed faszyzmem, zastanawiająco spójnie koresponduje z zawiłym procesem formowania się państw narodowych. Opowiadając o konflikcie między ekskluzywnym rozumieniem narodu w ramach jednego państwa, zbudowała obraz nacjonalistycznej wspólnoty, która musiała skonfrontować się z innością (str. 293-294). Dodatkowo, ta ponura perspektywa rozwinięta o imperialistyczne mechanizmy wyścigu po zasoby, rozsadziła ostatecznie ramy państw narodowych i doprowadziła do Wielkiej Wojny 1914-1918. Większość tych procesów stanowi znaną wielbicielom historii opowieść. Arendt jednak sięga głęboko w świat ludzkich motywacji, pragnień, uprzedzeń. Pisząc o upadku burżuazji, o prymitywizmie 'białego' motłochu w koloniach, o chorych ideach 'pan-ruchów' (panslawizmu, pangermanizmu), oskarża niemal wszystkich o systemowe niegodziwości. W pamięci pozostaje dużo bezkompromisowych tez.
Najbardziej odkrywcze dla mnie przemyślenia autorki, to zapewne analizy międzywojennej sytuacji mniejszości i bezpaństwowców (str. 335-353) w sytuacji, gdy 'naród zawładnął państwem'. Zapewne to ostatni element układanki, ostatni istotny 'korzeń', którego pojawienie się sprawiło, że totalitaryzm stał się właściwie modelem gotowym do praktycznej realizacji. Jeśli do tego nie udało się zbudować mechanizmów służących ochronie praw człowieka, to chore umysły w XX wieku mogły wszystko (str. 363):
"Zbrodnie przeciwko prawom człowieka, które stały się specjalnością reżimów totalitarnych, można zawsze usprawiedliwić powołując się na to, że to, co słuszne, jest równoznaczne z tym, co pożyteczne i przydatne dla całości w odróżnieniu od części."
Nawet dominujący klimat intelektualny międzywojennej Europu współgrał, według Arendt, z ogólnym upadkiem idei humanizmu, liberalizmu i indywidualizmu. Świat stał się machiną wspierającą siły niszczące jednostki.
Jeśli pierwsze dwie części ('Antysemityzm' i 'Imperializm') dość jednoznacznie przygotowują czytelnika na hitleryzm, to cześć trzecia 'Totalitaryzm', dość niespodziewanie, staje się analizą dwutorową, czasem porównawczą komunizmu i nazizmu. Tłumacze we wstępie (str. 13) nieco piszą o zmianie postawy samej Arendt wobec stalinizmu, która koresponduje z ostatecznym kształtem książki. Ostatecznie tytułowe 'korzenie' skupiają się na Zachodnim totalitaryzmie, dla którego brak równowagi w zreferowaniu Wschodniej sytuacji w XIX wieku. Dopiero przejęcie władzy przez Stalina staje się materiałem do analiz. Nie mogąc odnieść się do wszystkich mechanizmów totalnego panowania despotów, bo chyba nie wybrnąłbym z tego, chciałbym jedynie wspomnieć o fundamentalnych wnioskach, które Arendt formułuje. Pieczołowicie odtworzone wielopoziomowe struktury władzy, często pozornie umocowane w biurokracji, czasem dublowane (orwellowski świat), doprowadziły autorkę do nieoczywistego dla mnie wniosku. Twierdzi ona, że totalitaryzmom nie chodziło o władzę, ale o zbudowanie ideologicznego 'supersensu' własnego istnienia (str. 532-534) opartego na braku zwykłej logiki, która mogłaby pomóc jednostkom cokolwiek planować, oczekiwać, budować spójny obraz rzeczywistości. Chodziło o chaos, pozbawienie człowieka wszelkich myśli dających sens. Miał on bezwolne poddać się wszystkiemu, jakby wszystko, czego doświadcza wynikało z nieubłaganego połączenia ontologicznych praw natury i historii. Człowiek miał być anonimowy, pozbawiony indywidualizmu i żyć z poczuciem własnej zbędności.
"Korzenie totalitaryzmu" czyta się ciężko. Arendt operuje bardzo sprawnie filozofią polityki i etyką prawa. Typową historyczną narrację traktuje, jako wstępny materiał do poprowadzenia meta-historycznej opowieści. Kolejna trudność w śledzeniu wywodów, to język. Ze wstępu tłumaczy dowiadujemy się, że autorka pisała książkę po angielsku, choć jej pierwszym językiem był niemiecki. To sprawiło im sporo problemów translatorskich. Czytelnik ma również z tego tytułu trochę problemów. Zbyt często pojawiają się długie, wielokrotnie złożone zdania, które świadczą o 'stylistycznym germanizmie' tekstu. W moim przypadku skutkowało to zahamowaniem procesu przyswajania treści. Miałbym również kilka uwag do skromnego komponentu z obszaru 'science'. Nie zgadzam się na tak pobieżne wprowadzenie zasad ewolucji biologicznej (str. 220, 240, 365-366, 540). Albo w narracji oddzielamy dobór naturalny od darwinizmu społecznego, albo wcale o tym nie wspominamy. Inaczej wychodzi z tego niedobry melanż. Nauka (jako 'science', czyli opis przyrody) ma charakter deliberatywny a nie normatywny. Z drugiej strony, bardzo dziękuję autorce za perełki eseistyczne o sprawie Dreyfusa i o rządach brytyjskiego premiera Benjamina Disraeli'ego. Szczególnie interesujące i odkrywcze były poglądy tego drugiego bohatera, który w spiskowych teoriach żydowskich (będąc sam Żydem) antycypował "Protokoły mędrców Syjonu" i różne inne równie chore prowokacje kolejnych dekad epoki fin de siècle.
Opiniowana książka to składnik cywilizacyjnego kanonu literatury faktu. Erudycyjne panowanie nad wieloaspektowym opisem przywołanego świata, który pozbawił człowieka godności, to wielka zasługa Hannah Arendt. Jej analizy przytłaczają, nawet, jeśli skupi się czytelnik na niewielkim fragmencie tekstu.
WYBITNE - 9/10
=============
(numeracja stron wg wydania: Świat Książki 2021)