Druga część trylogii stworzonej przez Michelle Zink zdecydowanie przebija pierwszy tom serii. W „Strażniczce bramy” akcja nabrała rozpędu, a bohaterowie ukazali swe nowe oblicza. Ta część podobała mi się o wiele bardziej niż debiutancka powieść pisarki - „Proroctwo sióstr”.
Od wydarzeń przedstawionych w pierwszej części trylogii minęło osiem miesięcy. Lia przeniosła się do Londynu, gdzie pod okiem swej doświadczonej przyjaciółki i powiernicy, rozwija umiejętności mające pomóc jej w zakończeniu proroctwa sióstr. Przed Amalią zostają postawione kolejne zadania. Bohaterka musi odnaleźć drugą części przepowiedni, która zniszczyła jej rodzinę i przysporzyła jej niewysłowionego cierpienia. By dowiedzieć się gdzie zostały ukryte stronice zawierające ostatnią część proroctwa zmuszona jest udać się na mistyczną wyspę Altus, gdzie od swej krewnej ma otrzymać dalsze instrukcje.
Kiedy główna bohaterka czeka na wezwanie zakonu Sióstr, jej sojusznicy poszukują kolejnych Kluczy – dziewcząt, których los spleciony został z proroctwem. Na horyzoncie pojawia się również tajemniczy, młody mężczyzna. Bohaterka musi odkryć kto jest jej sprzymierzeńcem, a kto wrogiem. Nic nie jest takie jak się wydaje. Czas nieubłaganie mija, a Alice staje się coraz silniejsza…
Drugi tom trylogii jest zdecydowanie bardziej dynamiczny niż część pierwsza. Bohaterka ma do wykonania dość pokaźną liczbę zadań i tym razem autorka zadbała o to, by Lia musiała włożyć w ich wykonanie znacznie więcej wysiłku niż do tej pory. W przeciwieństwie do tomu pierwszego, Amalia nie otrzymuje wszystkich odpowiedzi jak na tacy. Także w sposobie kreacji postaci nastąpiła zmiana na lepsze. Bohaterowie przestali przypominać nieomylnych, oddanych jedynie sprawie herosów, stali się bardziej realni – targają nimi zwątpienie, strach i nieufność. Koniec z wyidealizowanymi do granic możliwości aniołami, dla których najważniejszą sprawą na świecie jest zakończenie proroctwa.
„Strażniczkę bramy” czytałam z o wiele większym zainteresowaniem niż „Proroctwo sióstr”, Powieść ta pod wieloma względami jest lepsza od pierwszego tomu trylogii, jednak nie zmienia to faktu, że uważam ją za pozycję przeciętną. Podobnie, jak w pierwszym tomie, niezwykle brakowało mi obecności Alice. Wydaje się, że w powieści, której akcja została oparta na wątku rywalizacji dwóch sióstr, częste interakcje pomiędzy bliźniaczkami powinny być czymś naturalnym. Alice, mimo że jest to centralną postacią fabuły, jest traktowana po macoszemu. Nie wiem na czym ma niby polegać siła tej bohaterki skoro czytelnik prawie wcale jej nie dostrzega, a jej działania wydają się nad wyraz nijakie. To, że pisarka, nie dopracowała wątku Alice, i nie pozwoliła czytelnikowi na poznanie motywów kierujących tą bohaterką, jest jej największym błędem.
„Strażniczkę bramy” przeczytałam błyskawicznie. W powieści pojawiły się emocjonujące fragmenty, które śledziłam z zainteresowaniem, jednak w momencie odłożenia książki na bok zaczęłam odczuwać zwątpienie oraz przekonanie, że fabuła nie została do końca przemyślana.