Na niektórych książkach powinien pojawić się napis "Nie czytać". Albo nawet "NIE CZYTAĆ!". Na pozycji Małgorzaty Zielaskiewicz "Stasiek, jeszcze chwilę" powinna być wielka naklejka "NIE CZYTAĆ W MIEJSCACH PUBLICZNYCH". Bo nie tylko budzisz zainteresowanie czytając, ale także (z winy pisarki oczywiście) stajesz się miejskim dziwadłem. Czytając w autobusach w drodze do i z pracy byłam w centrum zainteresowania (a bardzo tego nie lubię). Ale cóż się dziwić - czytałam, chichotałam, komentowałam pod nosem a na koniec przygód Henryki po prostu się poryczałam.
I taka książka jest warta jest nie tylko polecenia, ale także ogłoszenia jej powieścią roku 2024 i 2025. Must have dla ukojenia duszy i serca.
Ale do rzeczy...
Henia, na pierwszy rzut oka, to ekscentryczna staruszka - zawsze uśmiechnięta i wyluzowana, wielka fanka kolorowych ubrań i zwariowanych kapeluszy. Mimo podeszłego wieku (a może z jego powodu) cieszy się życiem i chce doświadczać nowych rzeczy. Jest bezpośrednia, ale bywa także taktowna; ma wielki serce, które chciałaby okazać każdemu potrzebującemu. I stara się to robić. Bo ma "mała" pomoc - maszynkę do robienia pieniędzy!
Podczas rozmowy ze swym mężem (już nieżyjącym) dowiaduje się, że bilety w ostatnią podróż już na nią czekają. Razem z kochającym i tęskniącym mężem. Ale urocza staruszka ma inne plany - Stasiek jeszcze chwilę musi na nią poczekać, bo ona musi znaleźć swojego godnego następcę i przekazać mu maszynkę.
Czy łatwo jest znaleźć dobrego człowieka? Czy dobre serce ma każdy?
Świetnie wykreowane postacie:
- Henia jako przebojowa, bezpośrednia "staruszka" (tu powinnam wstawić jakieś inne słowo, bo przed oczami staje mi ktoś potrzebujący pomocy, a nie pełna życia i wewnętrznej siły Henryka). Wyciska życie jak cytrynę, chce próbować wszystkiego, jest otwarta na nowe rzeczy, ludzi i otaczający świat. Ma swoje codzienne rytuały, jak np. jedzenia jabłka. Ale przede wszystkim jest dobrą osobą, która zauważa potrzebujących i nie waha się im pomóc. Po cichu ma się rozumieć, bo nie chce, żeby ktokolwiek czuł się niezręcznie.
- Artur - przypadkowo poznany mężczyzn - pierwszy "złodziej" maszynki. Zapracowana głowa rodziny, z kijem w tyłku. Ale dzięki Henryce trochę luzuje gumę w gaciach i spogląda na swoje życie nie tylko przez pryzmat pracy i pieniądza.
- Ania - dusza-człowiek, ciepła i dbająca o wszystkich właścicielka pensjonatu, w którym zatrzymała się Henryka. Dba o swoich gości, jakby byli częścią jej rodziny, tworzy w hoteliku miła atmosferę. Zdaje się być idealną następczynią Henryki.
- i wiele innych, których musicie poznać czytając powieść :)
Wartka akcja, zabawne sytuacje, magiczny przedmiot, świetne tło ilustrujące nasze społeczeństwo i... ona - zwariowana, posługująca się lekkim językiem. Idealny przepis na emocjonującą i ogrzewające serca powieść. Powieść, która może nas zainspirować do czynienia dobra i cieszenia się życiem, w każdym jego aspekcie.
Po moim szalonym końcu roku z wypadkami własnymi i sprzętu domowego, odwiedzinami w szpitalu i innych cudach na kiju, Wydawnictwo Mięta po prostu idealnie trafiło w mój nastrój z powieścią do recenzji. Ta ciepła, wzruszająca i ciut szalona opowieść o staruszce i jej magicznej maszynce była jak balsam dla mojej duszy. Polecam każdemu!