Za każdym razem, kiedy przewracam ostatnią stronicę jakiejś książki George'a R.R. Martina wrze we mnie mnóstwo emocji. Żal spowodowany tym, że książka skończyła się tak szybko miesza się z wdzięcznością wobec autora, który umożliwił mi przeżycie przygody w stworzonym przez siebie fantastycznym świecie i nadzieją na podobne przeżycia w przyszłości. Nie inaczej było po przeczytaniu pierwszego tomu „Nawałnicy mieczy”, która nosi tytuł „Stal i Śnieg”.
Książka oprawiona jest w miękką, ale dość elastyczną okładkę, na której widnieje barwna ilustracja Stephena Youlla.
Dla porządku dodam, że „Nawałnica mieczy” stanowi trzecią część sagi „Pieśni Lodu i Ognia” i jako jedyna z siedmiu części została nominowana do jednej z najbardziej prestiżowych nagród z dziedziny literatury fantasy – Nagrody Hugo. W roku 2001 uhonorowana została Nagrodą Locusa, a rok później Nagrodą Geffena, moim zdaniem całkiem słusznie.
Ze względu na swoją długość „Nawałnica mieczy” została podzielona na dwie części, z których każda stanowi sporą objętościowo, bo ponad sześćset stronicową pozycję. Druga z części, którą mam nadzieję przeczytać w niedalekiej przyszłości nosi nazwę „Krew i Złoto”.
Wydarzenia stanowiące treść początkowych rozdziałów „Nawałnicy mieczy” dzieją się równocześnie z tymi, które wypełniają ostatnie stronice "Starcia królów". W związku z tym, że ilość wątków jest znaczna, miejsca zdarzeń oddalone od siebie tysiące mil, a niektóre wydarzenia trwają godzinę, inne dzień lub miesiące trudno było autorowi zachować chronologię zdarzeń, co jednak wcale nie powoduje dyskomfortu związanego z przemieszczaniem się czytelnika wraz ze zmianą miejsca akcji. Według mnie autor zdołał uniknąć zamieszania dzięki podziałowi na rozdziały poświęcone jednemu, konkretnemu bohaterowi.
Tak więc wędrujemy z Branem przez surową północ , który nauczył się już otwierać trzecie oko i coraz chętniej zatraca się w swoich wilczych snach, pędząc po kniejach i polując z wilczymi braćmi. Za chwilę razem z Daenerys ostatnią z rodu Targaryen wkraczamy na pokład statku w gorącym Qarthu. Matka Smoków chce w końcu popłynąć na zachód, aby tam upomnieć się o należny jej tron. Potem przenosimy się za Mur, gdzie rozważny Jon wykonując ostatni rozkaz Qhorina Półrękiego wkrada się w łaski dzikich i ich osławionego dowódcy Mance'a Rydera. Żeby dowiedzieć się ile kosztowała go lojalność wobec swojego dowódcy i jak dalej zamierza postąpić trzeba zagłębić się w karty książki, gdzie opisane są również dalsze losy Aryi, Robba i ich matki, Królobójcy i króla Stannisa, a także wielu innych, równie ciekawych bohaterów.
W tym tomie Czarni Bracia wypróbują moc, którą kryje odnalezione przez Jona zawiniątko. Czy będą mieli szansę pokonania błękitnookich Innych, którzy są prastarym złem, a których nie doceniają królowie zajęci na południu walką o Żelazny Tron wykuty z tysiąca mieczy.
Autor często zmusza swoich bohaterów do podejmowania dramatycznych w skutkach decyzji.
Sojuszników zdobywa się w ich świecie mieczem lub małżeństwem i to nie tylko w królewskich rodach. Książka wzrusza i przejmuje, choć wydaje się, że opisuje w większości krwawe walki, intrygi i zdrady. Pomiędzy wierszami czytelnik odczuje żal matki po stracie synów, strach kobiety przed furią mężczyzny, niepewność i bezsilność żołnierzy w obliczu klęski, jak również ich zapał i chęć oddania życia za honor i władcę. Jednak największym pragnieniem ludzkości od zawsze była władza i bogactwo i to jest głównym motorem zdarzeń odgrywających się w tej powieści.
Styl pisania Martina jest bardzo prosty w odbiorze, dlatego książkę czyta się błyskawicznie przechodząc z nastroju w nastrój. Jego opisy są raz przejmująco smutne a raz dowcipne, czasem drastyczne. Autor daje czytelnikowi nadzieję i za chwile ją odbiera. Uśmierca bohaterów, do których zdążyliśmy się przyzwyczaić, a czasem nawet ich polubić. W jego powieści nic nie jest pewne i przewidywalne. Z każdą stronicą otwiera się nowa zagadka, a każdy rozdział kończy się zaskoczeniem.
W tej części niewiele wątków znajdzie swoje zakończenie, ale za to o wiele więcej pytań pozostanie bez odpowiedzi, kłębiąc się w głowie czytelnika i zmuszając go do sięgnięcia po kolejne części "Pieśni Lodu i Ognia" - jednej z najlepszych opowieści fantasy, jaką do tej pory czytałam i którą gorąco polecam wszystkim, którzy chcą choć na chwilę oderwać się od szarej rzeczywistości.