Do lektury „Łotra”, drugiego tomu "Trylogii zdrajcy" podchodziłam jak do jeża. Po znacząco słabszej w stosunku do "Trylogii Czarnego Maga" „Misji ambasadora” nie bardzo miałam ochotę na ponowne spotkanie z Soneą i pozostałymi bohaterami cyklu, czemu zresztą dałam wyraz w recenzji. Miło mi przyznać, że przeczucia mnie zawiodły: „Łotr” jest napisany inaczej i w rezultacie przewyższa pierwszą część trylogii, osiągając poziom pozostałych książek autorki.
Przede wszystkim Trudi Canavan zmieniła sposób prowadzenia narracji – długie rozdziały dedykowane dotychczas jednemu wątkowi zostały tym razem podzielone na kilkustronicowej objętości epizody; w rezultacie w każdym rozdziale autorka równolegle prowadzi wszystkie wątki. Jedynym kryterium uporządkowania tych krótkich migawek jest chronologia, co ułatwia śledzenie wydarzeń „dziejących się” w tym samym czasie oraz sprawia, że czytany tekst wydaje się bardziej dynamiczny. A jest co śledzić, gdyż tym razem akcja książki przebiega czterotorowo: z pomocą Cery’ego Sonea w Imardis nadal poszukuje „dzikiego” maga, Lilia i Naki, studentki magii, fundują kadrze uniwersyteckiej nieliche kłopoty, Lorkin wśród Zdrajców w Sachace usiłuje odnaleźć swoje miejsce, a Dannyl, ambasador Kyralii, po utracie twarzy wśród miejscowych notabli przedsiębierze wyprawę do koczowniczych plemion Duna w poszukiwaniu wiedzy o zapomnianej magii klejnotów. W miarę postępu wydarzeń wątki łączą się i na koniec książki pozostają jedynie dwa – sachakański i kyraliański.
Moje największe wątpliwości od początku budził wątek Lilii i Naki. Cóż, kolejny raz się pomyliłam: wątek ten absolutnie nie jest żadną zapchajdziurą – przeciwnie, ma bezpośredni wpływ na fabułę, a wyjaśnienia w nim zawarte wzbogacają wiedzę czytelnika nie tylko na temat magii kamieni, ale i odwracają dotychczasowe, pochodzące jeszcze z czasów Akkarina, przekonania o czarnej odmianie tej sztuki. Mimo że autorka posługuje się znanym schematem psychologicznym: jedna uczennica, wyobcowana z grona rówieśników, czuje się samotna; druga bezwzględnie to wykorzystuje, to wątek ten wcale nie robi wrażenia do cna zgranego motywu – choć postaci bohaterek prezentują swe wady i zalety z właściwą nastolatkom intensywnością, strona obyczajowa nie dominuje. Szkoda tylko, że akcenty kryminalne nie zostały należycie wyeksponowane: wprawdzie wyjaśniło się, kto zabił, jednak nadal nie wiemy, jak przedmioty, dla których zagarnięcia zbrodnia została popełniona, trafiły w ręce pierwszego właściciela.
Przystając na chwilę przy stronie obyczajowej książki: wierni wielbiciele Sonei zapewne z ciekawością będą śledzić jej stan uczuć. Bowiem, po dwudziestu latach od śmierci Akkarina, latach wypełnionych obowiązkami rodzicielskimi i pracą, nareszcie coś drgnęło w osobistych sprawach Sonei. Nie zamierzam niczego zdradzać, jednak mogę chyba pozwolić sobie na uwagę, że nie spodziewałam się również w tej kwestii łatwego rozwiązania – w dotychczasowym życiu Sonei nic nie toczyło się łatwo i bez przeszkód, zatem i uczuciowa strona jej życia nie może przebiegać bez dylematów i trudnych wyborów.
Podsumowując, drugi tom Trylogii zdrajcy, wbrew zasadzie o niższych lotach drugich tomów w ogóle, nie tylko nie jest gorszy od pierwszego, ale go przewyższa. Dzięki zmianie sposobu narracji akcja wydaje się żywsza, a logiczne następstwo wydarzeń nie jest zaburzone. Owszem, można zarzucić autorce pewne drobne niekonsekwencje (jedna z bohaterek prosi o niewymawianie imienia przeciwnika na głos, gdyż ktoś niepowołany mógłby to usłyszeć, po czym na kolejnych trzech stronach sama je wypowiada, i to dwukrotnie – s. 407-409) czy zbytnie poleganie na szczęśliwych zbiegach okoliczności (ale czyż w prawdziwym życiu czasem się one nie zdarzają?), jednak Trudi Canavan równoważy te niewielkie w gruncie rzeczy potknięcia bardziej szczegółowymi wyjaśnieniami na temat natury magii, których w poprzednim tomie zabrakło, oraz otwierającymi zupełnie nowe perspektywy strategiczne informacjami pochodzącymi od koczowników. Trzeci tom zapowiada się epicko.
Recenzja ukazała się 2011-07-26 na portalu katedra.nast.pl