Bernard Cornwell nie bez powodu nazywany jest najlepszym współczesnym twórcą powieści historyczno-przygodowych. Niewielu pisarzy potrafi z takim rozmachem i precyzją nakreślić realia danej epoki i w subtelny sposób wpleść fikcję w autentyczne wydarzenia, niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z wiekiem piątym („Trylogia Arturiańska”), dziewiątym („Wojny Wikingów”), piętnastym („Pieśń łuków”) czy dziewiętnastym („Kampanie Richarda Sharpe’a”). Za każdym razem autor staje na wysokości zadania i zapewnia czytelnikowi pełną emocji podróż w przeszłość.
„Pieśń łuków. Azincourt” podejmuje temat jednej z najgłośniejszych bitew średniowiecza, zwanej także „Grunwaldem Europy Zachodniej”, czyli tytułowej bitwie pod Azincourt. Choć miała ona miejsce w 1415 roku, do tej pory wzbudza kontrowersje i niesnaski pomiędzy angielskimi i francuskimi historykami, który postrzegają ją w całkowicie odmienny sposób. Dla pierwszych urosła do rangi symbolu, a Azincourt stał się przykładem bohaterstwa i heroicznej walki angielskiego rycerstwa i walijskich łuczników. Z kolei Francuzi przekonują, że znaczenie tej bitwy zostało przecenione, a legenda w jaką przerodziły się wydarzenia z tego dnia ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Nie można jednak zaprzeczyć, że bitwę pod Azincourt szeroko komentowano na terenie całej ówczesnej Europy i była ona jednym z najbardziej spektakularnych zwycięstw wojsk angielskich nad francuskimi.
Podobnie jak w pozostałych powieściach Cornwella, wydarzenia opisane w „Pieśni łuków” zostały przedstawione z punktu widzenia szeregowego żołnierza, w tym przypadku młodego walijskiego łucznika, Nicholasa Hooka. Głównego bohatera poznajemy, gdy po zaatakowaniu sir Martina, księdza nienawidzącego całej rodziny Hooków, Nick staje się banitą i musi uciekać z kraju. Wraz z innymi łucznikami dołącza do armii, którą król Henryk V szykuje do wojny z Francją. Po przebyciu kanału La Manche chłopak dosyć szybko staje się świadkiem rzezi dokonanej przez Francuzów na niewielkim angielskim oddziale oraz na mieszkańcach miasteczka Soissons. Masakrę tę przeżywa jedynie on oraz Melisanda, zakonnica, którą Nick broni przed gwałtem. Po wydostaniu się z miasta oboje dołączają do głównej armii angielskiej i od tej pory ich losy zostają ściśle splecione z kampanią wojenną prowadzoną przez Henryka V. Kampanią, której zwieńczeniem okazuje się być właśnie bitwa pod Azincourt.
Jak autor podkreślił w nocie historycznej znajdującej się na końcu książki, starał się jak najwierniej przedstawić wydarzenia opisane w powieści i jedynie w kilku momentach pozwolił sobie na dodanie im nieco kolorytu. Wiele postaci przewijających się przez karty „Pieśni łuków” istniało naprawdę. Ciekawostką jest także fakt, że z wyjątkiem jednego człowieka, nazwiska wszystkich łuczników pojawiających się w powieści autor zaczerpnął z list werbunkowych tworzonej wówczas armii. Dotyczy to także głównego bohatera, Nicka Hooka.
Do niewątpliwych zalet książki należy wartka akcja. Choć książka liczy ponad 600 stron, czyta się ją błyskawicznie, a to głównie za sprawą interesującego wątku i postaci głównego bohatera. Polityka i sprawy, które zaprzątały wówczas głowy możnowładców kierujących całą kampanią schodzą na drugi plan. Na pierwszym widzimy bowiem późne średniowiecze widziane z perspektywy zwykłego człowieka.
Dzięki lekcjom historii i pięknym kostiumowym filmom tudzież wyidealizowanym książkom, wielu z nas postrzega średniowieczne rycerstwo i szlachtę jako szlachetnych ludzi, dla których liczył się przede wszystkim honor i piękne damy. Cornwell obala jednak ten mit i pokazuje ówczesne czasy takimi, jakimi naprawdę były – mrocznymi, krwawymi i brutalnymi (a także dosłownie brudnymi, nawet wykształceni ludzie wierzyli bowiem, że kąpiele szkodzą zdrowiu). Opisy spektakularnych bitew, w których rycerze walczyli jeden na jednego wymachując lśniącymi mieczami także można włożyć między bajki.
"- Miecze na niewiele wam się zdadzą w ciżbie na polu bitwy. Wasi wrogowie będą w płytowej zbroi, a tej nie przebijecie mieczem. Używajcie zatem dwuręcznych toporów! Powalcie parszywego dupka na ziemię, a potem przyklęknijcie draniowi na piersiach, podnieście przyłbicę i wpakujcie mu nóż w kaprawe oko! […] Chyba, że parszywy dupek jest bogaty. W takim wypadku bierzecie go do niewoli."
I tak oto wizja honorowej walki rozwiewa się szybciej niż dym na wietrze. W powieści nie brak szczegółowych opisów takich potyczek, co z pewnością spodoba się fanom batalistyki, choć może niekoniecznie przypadnie do gustu pozostałym czytelnikom.
Cornwell z rozmachem stworzył pasjonującą powieść, której zakończenia można się wprawdzie domyślać (w końcu z faktami historycznymi nie da się spierać), nie zmniejsza to jednak przyjemności czytania ani nie odbiera fabule pomysłowości. Choć od samego początku sympatia czytelnika kierowana jest ku armii angielskiej, czemu trudno się dziwić, biorąc pod uwagę, że Cornwell jest Brytyjczykiem, na szczęście autor powstrzymał się od patosu i gloryfikowania Anglików. Po każdej ze stron można znaleźć zarówno tych „dobrych”, jak i tych „złych”, a sam pisarz nie broni także na siłę raczej wątpliwej racji Henryka V, który najechał wówczas Francję, twierdząc, że ma prawo do jej korony.
„Pieśń łuków” jedynie utwierdziła mnie w przekonaniu, że Bernard Cornwell to jeden z najwybitniejszych pisarzy powieści historycznych, dlatego serdecznie polecam Wam jej lekturę.
Moja ocena: 5+/6