Jak tylko padnie słowo morderstwo, to oczami wyobraźni widzi się silną posturę mężczyzny z grymasem złości na twarzy dzierżącego w dłoni zakrwawiony nóż. Dlaczego najpierw z tym słowem nie kojarzy się kobieta? Że niby co? Za słaba, za naiwna i za głupia? Po przeczytaniu tej książki nie będę już tego wyrazu, stypizowała na płeć.
W książce mamy 14 rozdziałów, z których możemy wyczytać historię seryjnych morderczyń. Żyły one w Irlandii, Anglii, Egipcie, USA. Były też i akcenty bliskie naszej granicy. Każdy, kto kiedykolwiek łyknął odrobinę historii, od razu skojarzy sobie historię związaną z węgierską hrabiną - Elżbietą Batory:
„Setki osób potwierdziły pogłoski o przerażającym okrucieństwie hrabiny. Na podstawie ich zeznań ustalono liczbę zabitych dziewcząt na 175 do 200”.
Niemniej przerażająca okazała się historia Darii Sałtykowej „Dręczycielki” z czasów panowania carycy Katarzyny. Te dwie historie wstrząsnęły mną chyba najbardziej, ponieważ kobietom, które opisano, niczego nie brakowało. Były bogate, bardzo wpływowe, no może i samotne, ale to nie jest żadne usprawiedliwienie dla niegodziwych rzeczy, które zrobiły. Umyślnie i z satysfakcją torturowały, wiedząc, że są nietykalne a przez to i bezkarne. Bestie w ludzkiej skórze.
Jakie pobudki doprowadziły opisywane kobiety na skraj przepaści i tym samym wykreśliły je z ogółu społeczeństwa? Chciwość, nienawiść, chęć naprawienia krzywd, poczucie władzy i nietykalności, brak empatii, wybuchowy charakter, cierpienie na urojenia, samotność. Cytując bohaterkę jednej z wielu opowieści: „Nie powinno się nikogo wyprowadzać z równowagi”.
Co w swoim arsenale trzymały morderczynie? Oprócz wyżej wymienionych potworów, które czerpały satysfakcję z dręczenia i torturowania służących, najczęściej używana była trucizna. I w sumie to właśnie było najgorsze. Jak patrzeć podtruwanej osobie w oczy i szeptać, że robi się wszystko, co tylko można by przestała cierpieć? Jak z premedytacją dosypywać co nieco do potraw z pełną świadomością, że „nakarmieni i napojeni” będą umierać w okrutnych męczarniach i jednocześnie trzymać ich za rękę z udawanym współczuciem malującym się na twarzy? Trucizna wbrew pozorom nie jest dla tchórzy i mięczaków. To broń ludzi zimnych, pozbawionych jakichkolwiek uczuć, bezwzględnych i bardzo, bardzo cierpliwych. Jedna z niewielu seryjnych zabójczyń Lizzie zabijała po męsku: „dźgała, strzelała, waliła pałką w głowę i polowała na nieznajomych”.
Sama Autorka stwierdziła, że wybrała zabójczynie pokryte „platyną czasu”, by książka nie była przygnębiająca. Każda epoka ma swoich seryjnych morderców, którzy im bardziej nagłośnieni, tym bardziej przerażający.
Książka według mojej oceny jest nierówna, są ciekawsze rozdziały i takie … czysto akademickie, podczas których czułam się, jakbym przygotowywała się na egzamin. Bez pazura, same suche, beznamiętne fakty. Tłumaczę Autorkę, że w niektórych przypadkach miała zbyt mało materiału źródłowego, by opisać historię z polotem, nie będąc oskarżoną o mijanie się z faktami i konfabulację. Jednak czy nie lepiej byłoby pominąć wtedy daną, słabo udokumentowaną postać? Myślę, że skrócenie książki o dwa- trzy rozdziały nie przyniosłyby jej szkody. Wręcz przeciwnie według mnie zyskałaby na atrakcyjności. Szczególnie że i tak do cienkich publikacji nie należy – ma 418 stron.
Za możliwość zapoznania się z treścią książki dziękuję Poradni K.