"Nie obchodzi mnie ta twarz, tylko jej wyraz. Nie obchodzi mnie ten głos, tylko to, co mówisz. Nie obchodzi mnie to, jak w tym ciele wyglądasz, tylko co nim robisz. TY jesteś piękna."
Intruza na półce miałam już od kilku miesięcy, jednak brak mi było czasu, żeby zabrać się za tę cegłę i przeczytać ją w miarę szybko. Ostatecznie padło na październik i teraz zamiast uczyć się do jutrzejszego testu z francuskiego to piszę tę recenzję ;) No trudno - słówka z pogody i części ciała muszą poczekać :)
Nasz świat został opanowany przez niewidzialnego wroga. Najeźdźcy przejęli ludzkie ciała oraz umysły i wiodą w nich normalne życie. Jedną z ostatnich niezasiedlonych, wolnych istot ludzkich jest Melanie. Wpada jednak w ręce wroga, a w jej ciele zostaje umieszczona dusza o imieniu Wagabunda. Intruz bada myśli poprzedniej właścicielki ciała w poszukiwaniu śladów prowadzących do reszty rebeliantów.
Przyznam, że opis z tyłu książki (który podałam wam w wersji skróconej, bo uważam, że za dużo zdradza) nie zachęcił mnie do przeczytania jej. Na szczęście byłam mocno przekonywana przez moją ukochaną Edysię (pyc pyc pyc) i nie wyobrażam sobie teraz, że miałabym po tę powieść nie sięgnąć.
Pani Meyer w Intruzie stworzyła na prawdę żywe i realistyczne postaci. Nie są, ani przesłodzone, ani mdłe (czyt. nie takie jak w Zmierzchu). Ostatnio zauważyłam, że uwielbiam głównych bohaterów, którzy mają mnóstwo wad - tutaj na pewno takich znajdziemy. Choć Wagabunda, która jest Duszą, a co za tym idzie - jest idealna, nie wydaje się nam nudna. Ta jej ciągła dobroć i delikatność okazuje się potem jej dość dużą słabością. Za to Melanie jest kompletnym przeciwieństwem Wandy - żywiołowa, impulsywna, ale często też wrażliwa. Podobał mi się ten kontrast między dziewczynami, ponieważ dzięki temu miałam obraz sytuacji z dwóch różnych punktów widzenia.
Jared - jeden z uchodźców - jest dla mnie postacią idealną. Uwielbiałam każdą pojedynczą scenę, w której uczestniczył i stał się jednym z moich ulubionych bohaterów ever. Ian'a też polubiłam - choć chwilami mocno przypominał mi z zachowania Peetę z Igrzysk... Ale w zasadzie bardzo lubiłam Peetę, więc to chyba dobrze :) Pozostałe postaci również wywoływały we mnie ciepłe uczucia i bardzo dobrze, że autorka nie ograniczyła się tylko do paru głównych bohaterów, a stworzyła ich całkiem sporo.
"Skoro ludzie potrafili tak zapalczywie nienawidzić, widocznie umieli też kochać mocniej, żywiej i płomienniej."
Akcja Intruza przez pierwsze 100 stron lekko się ciągnęła. Dopiero po przekroczeniu tej "granicy" zaczęła pędzić. W tej książce dzieje się naprawdę dużo. Pojawia się wiele wątków, ale nie sceny, które kompletnie nic nie wnoszą do fabuły. Wszystko jest spójne, nie ma momentów, w których zastanawiamy się "ej, gdzie teraz jestem?" i "co tu właściwie się dzieje?". Zgrabne i nie nudzące opisy wprowadzają nas w świat wymyślony przez autorkę. Dokładnie poznajemy życie rebeliantów - co jedzą, jak żyją. Uważam, że wizja, jak kiedyś może wyglądać nasza planeta, została przemyślana i świetnie przedstawiona, a dzięki temu czasami miałam wrażenie, że to ja sama jestem Wandą/Melanie. Uwielbiam momenty, w których czytanie nie jest już czytaniem, tylko życiem książką, życiem tymi wszystkimi wydarzeniami i stawianie się na miejscu bohaterów.
Żeby ta recenzja nie była za bardzo pochwalna bardzo bym chciała przedstawić wam jakieś minusy tej powieści... Ale po prostu nie jestem w stanie. Jedynym, jaki znalazłam jest to, że skończyłam czytać... i nie mam pojęcia co ze sobą zrobić.
"Przez wszystkie te tysiąclecia ludziom nie udało się rozgryźć zagadki, jaką jest miłość. Na ile jest sprawą ciała, a na ile umysłu? Ile w niej przypadku, a ile przeznaczenia? Dlaczego związki doskonałe się rozpadają, a te pozornie niemożliwe trwają w najlepsze? Ludzie nie znaleźli odpowiedzi na te pytania i ja też ich nie znam. Miłość po prostu jest albo jej nie ma."
Czy po przeczytaniu jakiejś cholernie dobrej książki macie wrażenie, że nie znajdziecie nic równie dobrego? Bo ja właśnie tak się czuję. Gdy przekręciłam ostatnią stronę Intruza miałam wrażenie, jakbym skończyła właśnie kilku tomową sagę - tą akcje można by spokojnie rozłożyć na trzy średniej grubości tomy. Czuje gigantyczny niedosyt - chce więcej!
Zostaje mi wam polecić tę książkę (MACIE JĄ PRZECZYTAĆ!) i czekać na drugi tom, który podobno ma ukazać się w USA w 2014 roku. Modlę się w duchu, żeby się nie okazało, że to plotki, bo naprawdę chciałabym poznać dalsze losy moich ukochanych bohaterów...
Reasumując - czytajcie, czytajcie! Jestem prawie na 100% pewna, że będziecie zachwyceni tak jak ja, a przynajmniej wam się spodoba. Ja na pewno wrócę jeszcze nieraz do tej książki - mam tylko nadzieję, że wtedy będę miała co do niej te same odczucia :)
"Dusze dzieliły się miłością i serdecznością ze wszystkimi. Może byłam spragniona większego wyzwania? Miłość ludzka była trochę nieobliczalna, nie rządziła się wyraźnymi regułami - czasem dostawałam ją za nic [...], czasem musiałam na nią ciężko zapracować [...], a czasem była po prostu nieosiągalna i łamała mi serce.'