"Witajcie w Puppet Show", wpadło mi w oko przypadkiem podczas przeglądania Legimi. Wcześniej nie słyszałam o tej książce, nie rzuciła mi się nigdy w oczy i pewnie jeszcze długo bym o niej nie wiedziała a szkoda, bo to ile emocji i frajdy dostarczył mi ten tytuł, przechodzi ludzkie pojęcie. Naprawdę. Nie sądziłam, że jakakolwiek książka w najbliższym czasie przemówi do mnie tak bardzo, a już na pewno, że okaże się nią ta, której nawet nie miałam w planach.
Zacznę od bohaterów. Od pierwszych stron niesamowicie do gustu przypadł mi główny bohater a mianowicie Washingtone Poe i oficjalnie mogę powiedzieć, że w końcu doczekałam tej jednej męskiej postaci w książkach, która przemówiła do mnie w stu jeden procentach i znalazła dla siebie miejsce w moim serduchu. Nie mogę mu zarzucić niczego. Dla mnie Poe jest genialny i czuję ogromnego kaca, że to już koniec i nie mogę zapoznać się z kolejnym tomem, który jeszcze nie został w Polsce wydany (a mam wielką nadzieję, że jednak wydany zostanie, bo jeśli nie, to nie wiem co ja zrobię). Nie inaczej ma się kwestia jego współpracowników. Tilly Bradshaw to kolejna wspaniała postać. Dziewczyna, która nie miała łatwego życia przez swoje wyjątkowe zdolności, nieco wycofana, aspołeczna, ale za to doskonała część zespołu, która dodaje całej akcji tego istotnego smaczku. Jej relacja z Poe to również coś cudownego. Ona miała doskonały wpływ na niego, on jeszcze lepszy na nią, dzięki czemu można śledzić to, jak między nimi rodzi się najprawdziwsza przyjaźń, której chyba nic nie zdołałoby zniszczyć. Czarny charakter, który przez długi czas pozostaje dla czytelnika zagadką? Ma w sobie to coś, a jego historia cóż... Porusza, mimo tego, że pozbawił życia wiele osób.
Jeśli chodzi o fabułę to powiem tyle - REWELACJA. Ta książka to kryminał, który ma w sobie wszystko to, czego od kryminałów oczekuję. Wartką akcję, genialnych bohaterów, zagadki i doskonale obmyślaną sprawę kryminalną, którą musi rozwiązać policja. Co najważniejsze, nic nie pozostawia pytań bez odpowiedzi. Całość jest dopięta na ostatni guzik i czytelnik otrzymuje wyjaśnienie każdej, nawet najdrobniejszej kwestii, jaka została poruszona w trakcie śledztwa prowadzonego przez Washingtona Poe i jego współpracowników. Sporym plusem okazuje się być to, że kiedy poznajemy Poe, jest on zawieszonym sierżantem, który podejrzewa się, że stanie się kolejną ofiarą seryjnego mordercy, zwanego Żercą i choćby się chciało, ciężko jest przewidzieć to, jak skończy się dla Poe cała ta historia. Kolejnym aspektem jaki warto poruszyć, a który tyczy się fabuły, to fakt że autor nie pozwolił sobie na zbędne, nic nie wnoszące lanie wody. Owszem, w książce znajduje się wiele kwestii dotyczących pracy policji, ale musicie mi wierzyć, nie są one opisane w taki sposób, by zanudzić czytelnika. Opisy poszczególnych zbrodni również nie pozostawiają wiele do życzenia. Są szczegółowe i osoby wrażliwsze może poczułyby z tego powodu niesmak, niemniej sprawiają one, że czuje się ten dreszczyk grozy i lekki niepokój. Nie brak również opisów otoczenia, czy krótkich, luźnych momentów, które pozwalają na chwilę zapomnieć o głównym wątku, na rzecz pozwolenia, by wyobraźnia ruszyła pełną parą i podsunęła nam wyobrażenie poszczególnych miejsc.
Ponadto wszystko to jest napisane prostym, nieskomplikowanym językiem, dzięki czemu wcale się nie męczyłam i z przyjemnością pochłaniałam kolejne strony, nie widząc potrzeby, by oderwać się od lektury. Wszystko mogło poczekać, bo "Witajcie w Puppet Show" zyskało pierwszeństwo na liście moich priorytetów. Dodam, że chyba jeszcze nigdy, żaden kryminał nie sprawił, że zakręciła mi się w oku łezka. W tym przypadku tak się stało. Jeśli więc macie ochotę na dobry kryminał, z wartką akcją, doskonale przemyślanym śledztwem i odpowiedziami na wszystkie pytania, jakie zrodzą się w Waszych głowach, nie zastanawiajcie się i sięgnijcie po tę konkretną książkę M.W, Cravena, bo naprawdę warto. Polecam!