Ten thriller psychologiczny brytyjskiej pisarki Elizabeth Kay, to powieść wyczekiwana przeze mnie od bardzo dawna. Dwa lata temu pobrałam ją sobie w wersji angielskiej, ale wtedy Świat Książki ogłosił polską premierę "Siedmiu kłamstw". Postanowiłam na nią poczekać, ale wydawnictwo kilkukrotnie estymowało nowy, późniejszy termin ukazania się powieści. W końcu nadszedł ten wyczekiwany dzień.
Powieść dzieli się na siedem części, kolejno opisując tytułowe siedem kłamstw Jane Black, które zdeterminowały życie trójki bohaterów. Co do nich doprowadziło i jakie były konsekwencje pierwszoosobowo opisuje Jane, kierując swoje słowa bezpośrednio do czytelniczki (tak, do kobiety). Bohaterka opowiada o wielkiej przyjaźni, która łączyła ją z Marnie Gregory. Kobiety były zupełnie różne wizualnie i charakterologicznie, ale się uzupełniały. Pierwsze kłamstwo, którym Jane uraczyła Marnie, było niewinne i mało istotne. Kobieta stwierdziła, że według niej Marnie i Charles pasują do siebie. Partner przyjaciółki oszukiwał otoczenie swoją charyzmą, oczarowywał wszystkich prócz Jane. Kobieta posunęła się do kłamstwa, gdyż prawda, jak wielką niechęcią darzy Charlesa, zniszczyłaby wieloletnią przyjaźń. To był punkt zwrotny, który wywołał lawinę wydarzeń, które doprowadziły do śmierci Charlesa.
Przez całą historię Jane walczy z traumą po stracie męża Jonathana. Mężczyzna zginął potrącony przez pijanego kierowcę w miejscu, w którym poznali się z Jane. Psychikę kobiety rujnowała też ciągła troska o chorą matkę i siostrę.
Początkowo powieść wciągnęła mnie swoim opracowaniem. Postaci były kreowane w sposób perfekcyjny, opisywały każdy najmniejszy szczegół z ich życia oraz zagłębiały najbardziej ukryte zakamarki umysłu Jane. To, co początkowo było ogromnym atutem, z czasem zaczęło mnie męczyć. Fabuła stała się zbyt szczegółowa, małostkowa i nużąca. Brnęłam przez opisy, jaki ktoś miał kolor koszuli, jaki krój garnituru, jak woda spływała po włosach podczas brania prysznica, a mój poziom irytacji i znużenia rósł z każdą kolejną stroną. Zmieniło się to nieznacznie po śmierci Charlesa. Fabuła skupiła się bardziej na psychologicznym aspekcie niż wykonywanych czynnościach i otoczeniu. Ukazała walkę z wewnętrznymi lękami Jane i bezkompromisowe ratowanie przyjaźni.
Całą historię, na której opierała się książka, można opisać w kilku zdaniach. Był to thriller psychologiczny, więc powinien się kręcić wokół rozterek umysłu, ale właśnie szkic psychologiczny okazał się w finale największym rozczarowaniem. Cała fabuła zbudowana była na przyjaźni dwóch kobiet, a na końcu okazało się, że postępowanie Jane nie było kierowane dla dobra Marnie, ich przyjaźni, a egoistycznymi pobudkami. Jane myślała wyłącznie o sobie, swoim komforcie, swojej wygodzie i swoim dobru. Finał pokazał to bardzo wyraźnie, a mi totalnie zniweczył odbiór książki.
To jest kolejna brytyjska powieść, której nie potrafię pojąć. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że thrillery psychologiczne angielskich pisarzy nie są dla mnie. Nie pojmuję ich toku rozumowania.
Długo wyczekiwana przeze mnie premiera miała być petardą, a okazała się kapiszonem.