„Listy (nie)miłosne” Natalii Sońskiej zaintrygowały mnie swoim tytułem. Zastanawiałam się o co chodzi z tymi nawiasami i po zakończonej lekturze mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że taki tytuł to był strzał w dziesiątkę. Przeczytajcie, a przekonacie się sami.
Natalia Sońska stworzyła ciepłą i nastrojową opowieść, w której wszechobecna słodycz została przyprawiona sporą dawką goryczy. Dwudziestoczteroletnia Zosia próbuje pozbierać się po trudnych przeżyciach, które w ciągu ostatnich kilku miesięcy spadły na nią niczym grom z nieba. Śmierć ojca, depresja matki i odejście Igora – narzeczonego, z którym planowała ślub, wywołują ogromne spustoszenie w jej sercu. Na szczęście w tym trudnym czasie dziewczyna może liczyć na pomoc i wsparcie przyjaciół. Staszek – przyjaciel z dzieciństwa opiekuje się Zosią i stara się być obok zawsze, gdy tylko go potrzebuje. Są też Karolina i Magda, przyjaciółki, którym zawsze może się wypłakać i skorzystać z ich rady i pomocy. To właśnie oni sprawiają, że bohaterka powoli godzi się z nową smutną rzeczywistością. Staszek całkowicie podporządkowuje swoje życie Zosi, którą kocha całym sercem. Ale serce nie sługa… Chłopak zdaje sobie sprawę, że nie można nikogo zmusić do miłości i jest gotowy czekać cierpliwie na każdy miły, ciepły gest z jej strony. A Zosia?… Ona nie potrafi nakazać swojemu sercu przestać kochać Igora i zwrócić się w stronę Staszka. Dziewczyna jest zdeterminowana, aby pożegnać się na zawsze z narzeczonym i w tym celu pisze do niego listy, w których opisuje swoje dni, przeżycia i przemyślenia. W ten sposób Zosia stara się zrozumieć powody porzucenia i ma nadzieję, że pewnego dnia Igor wróci, aby wyjaśnić całą sytuację…
Powieść naprawdę mi się podobała. „Listy (nie) miłosne” to ciekawa historia, którą czyta się „jednym tchem”. Niezbyt wyszukana fabuła wydaje się dość pospolita, ale wydarzenia intrygują i trudno oderwać się od lektury.
Zosia, może nieco naiwna, wzbudza sympatię i z przyjemnością trzymamy kciuki za jej zmagania i determinację. Staszek – trochę zbyt wyidealizowany, a mimo to wzbudza sympatię. Musimy przecież pamiętać, że zakochany facet jest zdolny do wielu poświęceń dla swojej wybranki.
Udanym zabiegiem okazało się wprowadzenie do fabuły listów do byłego narzeczonego, które stanowią jakby podsumowanie każdego rozdziału. Zaciekawiły mnie te relacje i chciałam wreszcie dowiedzieć się czegoś więcej na temat tajemniczego porzucenia. Z drugiej strony nie mogłam zrozumieć, czemu Zosia sama sobie zadaje ból i rozdrapuje wciąż jeszcze świeże rany. Intrygowały mnie postaci Karoliny i Konrada – przyjaciół, którzy ewidentnie skrywali przed Zosią jakąś tajemnicę i nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie wszystko się wyjaśni. Szkoda tylko, że rozwiązanie zagadki wcale mnie nie zaskoczyło, a czekałam na prawdziwy zwrot akcji.
Pobyty Zosi u babci, wyjazd z paczką przyjaciół nad morze, czy impreza andrzejkowa to fragmenty, które bardzo urozmaicają całą opowieść i dodają jej pewnej pikanterii.
Jak dotąd przeczytałam trylogię rozpoczynającą się od debiutanckiej powieści „Garść pierników, szczypta miłości” i przyznaję, że „Listy (nie)miłosne” bardziej mi się podobały. „Zakochaj się Julio” i „Obudź się, Kopciuszku” z racji swojej tatrzańskiej fabuły pozostają na pierwszym miejscu. Widać, że pani Natalia rozwija swój warsztat pisarski, stara się sięgać po nowe pomysły i rozwiązania. Sugerowałabym popracować trochę nad bohaterami. Mam nadzieję, że każda następna powieść autorki będzie jeszcze lepsza. Cieszę się, że poznałam kolejną sympatyczną historię, z którą można miło spędzić czas.
Z przyjemnością zapoznałam się z historią Zosi, a zatem teraz kolej na opowieść Igora – bo to właśnie jemu autorka poświęciła drugą część cyklu. Mam nadzieję, że „Piosenki (nie)miłosne” dostarczą mi równie interesujących wrażeń.