Rozpocząłem sentymentalną podróż do lat dziewięćdziesiątych i horrorów klasy B namiętnie czytanych w ostatnich latach podstawówki. To właśnie wtedy, kiedy dostawałem od rodziców pierwsze kieszonkowe, zwykle biegłem w jedno z dwóch miejsc — dworcowe stoisko z książkami albo budka z kasetami. W obu przypadkach wracałem, niemal obnosząc się ze swoim trofeum, a książki Guy N. Smitha były jednymi z moich ulubionych. Dzisiaj jestem nieco większym chłopcem, ale w środku cieszę się jak za dawnych lat.
Sabat — Cmentarne hieny to (nie) zwykła opowieść, której sedno śmiało można zamknąć w opisie zajmującym dwa zdania. Wyjątkowy bohater, okultystyczne klimaty, walka dobra ze złem. Sztampowy temat na tle angielskiej społeczności.
Zatrzymajmy się jednak na chwilę przy postaci Marka Sabata, który jest główną siłą napędową tego cyklu. Były ksiądz, obecnie egzorcysta, były komandos brytyjskich sił specjalnych SAS i erotoman. Tak jak dwie pierwsze funkcje idealnie komponują się ze światem wiary, tak już pozostałe niekoniecznie. Oczywiście, jeśli znamy charakter jednostek SAS, można wysnuć kilka domysłów względem dodatkowych umiejętności bohatera jednak te, poza celnością podczas oddawania strzału, mocno minęły się z moim wyobrażeniem. Mark Sabat nie jest wzorowym taktykiem, nie skrada się, choć jedno trzeba mu przyznać — tam gdzie się pojawia, tam giną ludzie. A i ten erotoman. No cóż, nasz bohater docenia piękno kobiet, zwykle tych przypadkowych a jego podkreślana erekcja często zapowiada kolejny krok. Wspomniałem już, że Mark Sabat jest opętany przez swojego brata?
Trzeba przyznać, że pomysł na bohatera wyczerpał dostępne punkty rozwoju. Wygląda to trochę jak zabieg stosowany w grach, kiedy trzeba je rozdzielić na różne cechy bohatera. Tutaj ewidentnie poszło wszystko na ludzika. Może fabuła miała żyć sama, lecz ta, cóż, szału nie ma. Płytko, szybko, a jej przeskoki czasem zmuszały mnie do cofnięcia strony i ponownej analizy, co się przed chwilą wydarzyło. W każdym razie leciała do przodu, a i nawet zdarzyło mi się otworzyć paszczę z zaskoczenia, więc trochę na plus.
Sabat — Cmentarne hieny to pierwsza część przygód Marka Sabata. Dużo w niej elementów okultystycznych, czarnych świec i pentagramów. Sceny seksu mocno ubogie w porównaniu do tych od Grahama Mastertona. Tu wszystko jest na tyle lekkie, że spokojnie w latach dziewięćdziesiątych mógł samodzielnie kupić taką książkę każdy czternastolatek i nie sponiewierał jej treścią swojej głowy.
Opowieść zwykła czy niezwykła? Horror klasy B. To trochę jak z muzycznymi albumami, gdzie tak zwane b-side'y to zestaw numerów, które nie dostały się na główny krążek. Często wydawane po latach są bardziej cenne niż te z podstawowego składu. Wydaje mi się, że tak jest z książkami o tematyce horroru. Słabsze, jeśli chodzi o fabułę, ale wyjątkowe dla kolekcjonerów.