Przeczytałem książkę Singera po raz pierwszy wiele lat temu, wtedy niewiele z niej zrozumiałem. Ostatnio wróciłem do audiobooka w bardzo dobrej interpretacji Henryka Machalicy.
Bohaterem książki jest Jasza Mazur, Żyd z Lublina, który zarabia na życie dając występy prestidigitatorskie, ale to ktoś więcej, człowiek o dużej wiedzy, olbrzymim uroku osobistym, wielkich umiejętnościach, na przykład potrafi błyskawicznie otworzyć każdy zamek, po prostu polski, albo żydowski Houdini. Kobiety za nim szaleją, ma wiele kochanek, ale nie chce odejść od żony Estery. To prawdziwy król życia, ale poznajemy go w czasie, gdy przeżywa kryzys duchowy, a może kryzys wieku średniego? W każdym razie ma wątpliwości co do sensu swojej egzystencji.
A potem w ciągu jednej nocy i dnia Jasza przeżywa wiele dramatycznych zdarzeń, jego wędrówka po Warszawie ma wymiar symbolu, jakby opatrzność przedstawiała mu różne możliwości dalszej drogi życiowej: spotyka sutenera z Argentyny, który roztacza przed nim wielkie perspektywy życia w Nowym Świecie; składa wizytę swojej nowej miłości, Emilii, Polce, która chce, aby się przechrzcił, porzucił Esterę i wyjechał z nią do Włoch; idzie do synagogi, gdzie widzi pobożnych Żydów zatopionych w modlitwie; wreszcie spotyka swego impresaria, który roztacza przed nim perspektywy występów w Rosji i wielkiej kariery. Ślepy a może nieślepy los, sprawia, że Jasza dokonuje ostatecznego wyboru: podejmuje decyzję, aby odejść z tego świata: dobrowolnie zamyka się w małej celi i studiuje w odosobnieniu święte księgi, tak ma zamiar spędzić resztę życia. Po pewnym czasie staje się świętym mężem, ciągną do niego pielgrzymki Żydów szukających porady, pomocy, ukojenia.
Zdaje się mówić autor, że tylko odosobnienie i asceza prowadzą do cnoty i dobrego życia, tu cytat: „Z dniem każdym coraz jaśniejszy stawał się fakt, że święte księgi, które studiował, prowadziły do cnoty i życia wiecznego, że wskazywały drogę do celu stworzenia, podczas gdy to, co zostawił za sobą, było złe – tylko pogarda, kradzież i morderstwo. Nie istniała droga pośrednia. Jeden krok oddalający od Boga strącał w najgłębszą przepaść.” No cóż, wydaje mi się, że można również prowadzić dobre, moralne życie nie tylko żyjąc w odosobnieniu, ale zajmując się pomaganiem innym, pracą rodziną; tu mi się Singer wydaje zbyt skrajny.
Końcowe fragmenty książki przypominają nieco traktat teologiczny, tu kolejny cytat: „Każdy płatek padający na parapet okna był sześciokątem z łodyżkami i różkami, ozdobami i przyroślami, był dziełem tej ukrytej ręki, którą widać wszędzie – na ziemi i w chmurach, w złocie i w padlinie, w najodleglejszej gwieździe i w sercu człowieka. Jakże inaczej nazywać tę moc, jeśli nie Bogiem?” No cóż, można nazwać inaczej...
Zadaje w książce Singer ważne pytania, o sens naszej egzystencji, o to, czym jest dobre, cnotliwe, moralne życie, mimo że jego odpowiedzi są dla mnie skrajne, książka jest świetnie napisana, warta przeczytania i refleksji.