Ponieważ biologia musi lawirować między wyjaśnieniami natury redukcyjnej a holizmem bliższej nam codzienności, to w jej ramach napięcia intelektualne różnych trendów, hipotez, szkół badawczych, perspektyw przykładów ziemskiego życia, są nieuchronne. W szczególności, sfera płciowości w kontekście doboru naturalnego i kulturowych potrzeb człowieka nigdy chyba nie zniknie z naszych debat namiętnie konfrontujących sprzeczności. Nie mamy pewności dlaczego jest jak jest, a już waga pytań o to, jak być powinno, dobudowuje do przyrodniczego namysłu społeczno-kulturową lawinę niejednoznaczności. Jeśli opisów przemocy seksualnej, tańców godowych, penisów dłuższych od reszty ciała samca kaczki, patriarchatu, homoseksualizmu i innych zjawisk można dokonywać wyłącznie darwinowskim doborem naturalnym i adaptacjami, to ornitolog Richard Prum mówi – nie tak szybko. W swojej dość prowokacyjnej intelektualnie książce „Ewolucja piękna. Jak darwinowska teoria wyboru partnera kształtuje świat zwierząt i nas samych” postawił kilka hipotez, które nie tylko wspierają wagę doboru płciowego, ale wręcz domagają się uwzględnienia jednostkowego poczucia piękna, które formuje życie w równym stopniu samic i samców altanników jak i ludzi. Książka wyraźnie porusza się na trzech poziomach. Nie do końca idealnie się wpasowały w całość. Do tego mam kilka wątpliwości co do doboru przedstawicieli fauny ziemskiej do wykazania stawianych tez. Ostatecznie całość to bardzo dobra lektura o fascynującym świecie poligynicznych (*) ptaków, z ich tokowiskami, wabieniem bajecznie kolorowymi piórami, budowlami zachęcającymi samiczki do seksu i z całym tym płciowym wyścigiem zbrojeń. Jest co czytać.
Książka zbudowana jest na trzech poziomach. Pierwszy to konflikt środowiskowy wokół rozumienia ewolucji darwinowskiej. Ornitolog domaga się uwzględnienia w głównym nurcie akademickim konsekwencji doboru płciowego, który umożliwił pojawienie się cech estetycznych rozwijanych dzięki subiektywnym decyzjom wyboru partnera do przekazania genów następnemu pokoleniu. Chciałby ponownego odczytania „O pochodzeniu człowieka i doborze w odniesieniu do płci”, mniej znanej publicznie pracy Darwina. Dla Pruma obserwowane bogactwo form życia zwierząt to ewolucja nie tylko w wyniku doboru naturalnego i poszukiwania pragmatycznie-gatunkowych zmian przydatnych w przetrwaniu. Ponieważ to dość niszowa postawa wymagająca solidnej podbudowy dowodowej, ornitolog musiał przystąpić do uzasadnienia swoich apelów skierowanych do środowiska przyrodników. Stąd w drugiej warstwie, przywołał kilkanaście przykładów etologii godowej ptaków, głównie tropikalnych. To zdecydowanie najbardziej barwny (i najmniej kontrowersyjny) składnik książki. Tej wielości technik uwodzenia nie warto przytaczać, bo okradałoby się innych z przyjemności samodzielnego ich wyczytania. Jednak w kontekście ostatnich rozdziałów, w których zastanawia się nad seksualnością ewolucyjno-kulturową człowieka, ujętą w zaprezentowane wcześniej ramy i postulat rozszerzenia adaptacji do estetyki „tańca pomiędzy pożądaniem i cechami epigamicznymi”, skupienie się wcześniej na ptakach pobudziło mnie do pytań. Czemu tylko kilkanaście gatunków ptaków i człowiek wsparty szczątkowymi obserwacjami zaledwie innych naczelnych? Gdzie pozostałe gromady, czy rzędy ssaków? Jeśli miała książka być prezentacją piękna w świecie altanników, argusów, gorzyków, ozdobników czy ogrodników, to jest w tym zadaniu spełnionym dziełem. Ale skoro autor szuka fundamentalnego rozszerzenia paradygmatów neodarwinizmu, to oczekiwałbym pełniejszej perspektywy filogenetycznej. Przeniesienie dyskusji na ‘płciową kondycję’ człowieka, która stanowi trzeci składnik opowieści, dokłada sporo kontrowersji, choć w świetle przekonań Pruma, już tak bardzo nie dziwi.
Ponieważ dla ornitologa dobór płciowy nie jest prostym wariantem doboru naturalnego, to stara się bardzo często przywoływać przykłady etologii, z którymi adaptacja ewolucyjna ma kłopot. Szukając źródeł skomplikowanych relacji płciowych ptaków, przyczyn spędzania życia na popisach samczych, na zbieraniu i segregowaniu różnobarwnych przedmiotów w celu zaimponowania samiczkom, odrywa profesor te rytuały od genetyki i snuje opowieści o potrzebie piękna i o subtelnej walce samiczek o mniej przemocowe techniki doczekania się potomstwa. Jest w tym sporo wzniosłych idei, ciekawego uzasadnienia estetycznych potrzeb. Z drugiej strony da się wyczuć idealizm autora i niechęć do ‘chłodnej genetyki’, redukcjonizmu, materializmu, unifikacyjnego podejścia do biologii. To taki marzyciel, który godzi się na to, jak jest, ale odpowiedzi na pytania ‘dlaczego tak jest?’, stara się rozszerzać w kierunku humanistycznie wypracowanych pojęć typowych dla sztuki. Przy tym chyba jednak dość nieprzekonująco dekonstruuje mechanizmy niedopuszczania do głosu wyznawanych poglądów (str. 80-85), szczególnie, jeśli przyznaje się do frustracji z pomijania własnego nazwiska w debacie o ewolucji biologicznej (str. 61). Z drugiej strony zgadzam się z jego postulatem, by zrezygnować w złożoności biologicznej z zasady restrykcyjnego trzymania się optymalnego kierunku ewolucji, jako wyjaśnienia zmian fenotypowych i behawioralnych (str. 145):
„Każda cecha epigamiczna powinna, zgodnie z przewidywaniami, ewoluować w kierunku równowagi pomiędzy przewagą seksualną a kosztami dla przeżycia, a ta równowaga może być odległa od optimum przeżywalności i płodności preferowanego przez dobór naturalny. Seksualna przewaga przyciągania partnerów może okazać się ważniejsza od wyższej przeżywalności wynikającej z dobrej adaptacji. Innymi słowy, przystojny, brawurowy, młodo umierający samiec w typie Jamesa Deana może pozostawić po sobie więcej potomstwa niż cichy bibliotekarz, który dożyje osiemdziesiątki.”
Wczytując się w zdumiewające przykłady z życia ptaków, dochodzę niemal do kuriozalnego wniosku, że to samiczki z kolejnymi pokoleniami wymusiły na samcach, by swój cały ‘czas wolny’ (czyli ten poza etapami skupienia się na zdobywaniu pożywienia) przeznaczyły nie na maltretowanie ich, ale na przygotowywanie się do wywierania wrażenia na samiczkach, na imponowaniu sobie i konkurentom walorami różnego typu. Jakby walczyły o ‘ptasio-samczą’ resocjalizację i mniej przemocowy świat. To taka moja antropomorfizacja przesłania Pruma, chyba świadomie przez niego promowana, szczególnie, że wraca ten motyw ukierunkowanego ‘kulturowo-etycznego’ rugowania przemocy w przypadku ludzi. Kobiece potrzeby intymności i subtelności (z prawem do wyboru form własnej seksualności) w narracji ornitologa prezentują się jako długofalowy proces biologiczno-społecznego zmagania międzypłciowego (str. 369):
„Mimo że estetyczne remodelowanie u ludzi zapewniło wielki postęp seksualnej autonomii samic, myślę, że późniejsza ewolucja ludzkiej kultury poskutkowała pojawieniem się nowych kulturowych mechanizmów konfliktu seksualnego. Innymi słowy twierdzę, że kulturowe ideologie męskiej siły, dominacji seksualnej i hierarchii społecznej – to jest patriarchat – zostały rozwinięte, aby na powrót zapewnić mężczyznom kontrolę nad zapłodnieniem, reprodukcją i inwestycjami rodzicielskimi jako przeciwśrodkami w stosunku do ewolucyjnego rozwoju seksualnej autonomii kobiet. Wynikiem jest nowy, ludzki konflikt seksualny i wyścig zbrojeń – walka toczy się poprzez mechanizmy kultury.”
Powyższy cytat, to ciekawa próbka z poprowadzonej szeroko narracji, która przeszła od ornitologii w kierunku antropologii i finalnie do żywej dyskusji o równouprawnieniu. Bez demagogii, doktrynerstwa czy jednostronności, Prum ciekawie zabrał głos w społecznie otwartych debatach. Upraszczające sprowadzenie męskiej dominacji do ewolucyjnej nieuchronności, nie tylko nie wytrzymuje zderzenia z faktami natury przyrodniczej, ale i z uformowaną w holoceńskim świecie kulturą (str. 370-371):
„Analiza historii konfliktu seksualnego u ludzi wskazuje, że mężczyźni zostali rozbrojeni ewolucyjnie, i dopiero kultura włożyła im broń z powrotem do ręki. Pamiętajmy, że mężczyźni mają mniejszą fizyczną przewagę w rozmiarze ciała nad kobietami niż słynne z pokojowego nastawienia samce bonobo. Społeczne i seksualne przewagi, którymi obecnie mężczyźni cieszą się wobec kobiet, nie mogą być wyjaśnione jako nieuniknione rezultaty samej naszej biologicznej, ewolucyjnej historii.”
Ornitolog w części dotyczącej konstrukcji człowieka, z jego seksualnością zasadniczo niespotykanie wieloaspektową (kopulacje innych naczelnych to zupełnie inny świat liczony w sekundach, a penisy tych kilku procent gatunków ptaków, którym się one jeszcze ostały, z reguły odpadają lub przechodzą w stan uśpienia do kolejnej wiosny), wyciąga wnioski z ‘rozszerzonego darwinizmu’, którego wprowadzenie zapostulował we wstępie książki. Jest tu miejsce na ciekawe analizy: sensu orgazmu u kobiet, walorów pięknych relacji, które jeśli sprowadzić związek do wąskiej definicji jako pary dążącej do prokreacji, byłyby bezwartościowe, koewolucyjnego festiwalu miłości, w którym człowiek nie jest jedynym gatunkiem poszukującym piękna.
„Ewolucja piękna” nie do końca okazała się tym, na co się przygotowałem, co okazało się z reguły atutem. To z jednej strony ciekawy namysł nad zbyt wąskim odczytaniem ewolucjonizmu – zarówno w wymiarze zoologii jak i psychologii, z drugiej piękna opowieść o ptakach, a z trzeciej głos w dyskusji społecznej. Piękna wkładka z kolorowymi zdjęciami kilkunastu barokowo ubarwionych ptaków jest jakąś namiastką i aktywatorem dla wyobraźni. Nie wszystkie wnioski Pruma mnie przekonały. Jego apel o poważne traktowanie przez kolegów skupionych na wytłumaczeniu adaptacyjnym, to zapewne subtelny konflikt, który wymaga więcej wiedzy o strukturze uprawiania nauki w biologii, niż moje fragmentaryczne rozeznanie. Książka jest tak tematycznie niejednoznaczna do zaklasyfikowania, jak trudna w zdiagnozowaniu jej języka i przez to docelowego odbiorcy. Starałem się oddać kilka głównych myśli, by inni czytelnicy sami zdecydowali. Za to myśl przewodnia, wbrew tym niejednoznacznościom, jest jasna – wpisać seksualność ziemskich stworzeń w kontekst wykraczający poza fatum genetycznego dziedzictwa i spróbować opowiedzieć o pięknych wytworach fauny, jako zmienności poszukującej spełnienia jednostkowego.
BARDZO DOBRE – 8/10
-------------
* ‘Poligynia’ (z greki) jest formą poligamii. W kontekście książki zastosowano to pojęcie do grupy gatunków ptaków, które nie łączą się w pary, stanowiąc 5% z ok. 10000 gatunków. To ten niewielki ułamek ptaków stanowi przedmiot ciekawej obserwacji Pruma i samczych ‘seksualnie nacechowanych pawich piór autoprezentacji’.