Okej, otworzyłem więc tę książkę i prawie że z miejsca rzuciła mi się w oczy ta standardowa, Chmielarzowa sprawność. "Prawie", bo w takim nieoficjalnym prologu powieści jeszcze nijak jej nie było, czytało się go wręcz dość ciężko. Już po chwili jednak, dosłownie w drugim rozdziale, wskoczyła. Jesteśmy z tymi bohaterami, czujemy ich, chcemy towarzyszyć im w ich perypetiach, wszystko to bez fajerwerków, bez mroźnego szarżowania. Poznajemy naszą parkę trzydziestokilkulatków z nieco wyższej klasy średniej, ich charaktery, sytuację, tak ogólnożyciową, jak i tyczącą tego jednego, bardzo konkretnego (choć nie jakiegoś charakterystycznego) momentu ich życia i wszystko idzie nader - no właśnie - sprawnie.
...
Zaraz, zaraz...
"Parkę trzydziestokilkulatów z nieco wyższej klasy średniej"? Czy ja mam jakieś déjà vu? "Żmijowisko", "Wyrwa", czy w tych powieściach Chmielarz nie zajmował się już dokładnie takimi ludźmi?
No, zajmował się, nie da się ukryć. I fakt ten miał chyba przy pisaniu "Za granicą" spore znaczenie. Prawdę mówiąc to, jak bardzo skrótowo pisarz przedstawił nam tu pewne rzeczy, najwyraźniej dokładnie dlatego, że nie chciał powtarzać rozbudowanych opisów z tamtych dwóch powieści - głównie jednak z "Wyrwy" - aż nieco śmieszy.
I gdy niedługo później wszedł cały ten erotyzm, atmosfera seksualnego napięcia - nie da się ukryć, cała pierwsza połowa tekstu jest tym przesiąknięta - to moją pierwszą myślą było to, że to właśnie będzie sposób na odróżnienie tej powieści. Jej wyróżnik na tle tamtych dwóch. I myślałem sobie, że to w sumie ma nawet sens. Niech to rzeczywiście narasta, niech będzie specyficzne dla tej właśnie książki, a jednocześnie niech zaskutkuje z czasem namnożeniem się emocji i czysto ludzkich namiętności między postaciami. O tak, Chmielarz jest w tym dobry, nieraz udawało mu się tak poprowadzić intrygę, że między postaciami buzowało, że emocje aż kipiały. Tu będzie to miało miejsce na podłożu erotyzmu? Super, dlaczego nie? W sumie całkiem dobry pomysł.
No, tylko, że nie. Tylko, że w praktyce to nie podziałało. To jak pisarzowi wyszło budowanie samej przesiąkniętej seksem atmosfery może zapewne być przedmiotem dyskusji (moim zdaniem było nieźle, choć jakoś tak czuję w kościach, że gro krytyki powieści skupi się właśnie na tym elemencie), ale to, że nie udało się mu w pełni uzyskać tego efektu buzowania emocji, efektu polegającego na tym, że widzimy odkryte ludzkie charaktery i to, jak wchodzą one w interakcje między sobą - choćby w tej jednej, seksualnej sferze - to jest moim zdaniem jasne. Może to ograniczenie się autora do pokazywania nam raptem czterech osób (czterech, nie pięciu, Mateo nijak nie był podmiotowy) miało dla tej literackiej klęski niebagatelne znaczenie, choć z drugiej strony pisarz pewne założył sobie coś dokładnie odwrotnego - że dzięki temu będzie mu z tym łatwiej. Ciekawe zresztą, że gdy próbował wprowadzać kolejne postacie (jak telefoniczna przyjaciółka naszej głównej bohaterki), to jednoznacznie mi to przeszkadzało. Właśnie wolałem, by cała intryga rozgrywała się tylko między tą czwórką.
A potem był ten przełom w samym środku tekstu.
Niepowalający, niepokrywający, przede wszystkim jednak nieoparty na jakimś bardzo dobrze przemyślanym pomyśle. I tak, wiem, potem, w końcówce, autor bardzo mocno starał się nam udowodnić, że nie, że jednak miał pomysł na ten punkt zwrotny, że istniał w jego głowie masterplan. Okej, moim zdaniem go nie było. Nie wiem, trudno mi ocenić, na ile to było tak, że sam pisarz, niewątpliwie będący piekielnie inteligentnym i zdolnym człowiekiem, dostrzegł, że nie idzie mu to budowanie kłębowiska emocji na podstawie erotycznego napięcia i zmienił nagle koncepcję powieści, robiąc z niej po prostu taki nieco przeciętny kryminał, w każdym razie nie mogę z czystym sumieniem takiej możliwości odrzucić.
Swoją drogą to w tej końcówce pewne rzeczy, jak cudowne skojarzenie, że skoro istnieją środki nasenne, to na pewno były użyte, wyszły wręcz absurdalnie.
Dla jasności: to nadal jest Chmielarz. Bardzo zdolny i - wyszedłem przecież od tego - bardzo sprawny pisarz. Wiele scen czujemy naprawdę bardzo dobrze (choć konsekwentnie chodzi raczej o początek powieści, cały motyw z szukaniem portfela jest tu najlepszym przykładem, autentycznie poczułem wtedy zapach skórzanych siedzeń w samochodzie), wiele pomysłów może się podobać (jak ten z matematycznym podejściem Marka do poszukiwań i ogólnie opis jego punktu widzenia w finale). Ale z naprawdę, ale to naprawdę dobrym Chmielarzem ta powieść niestety nie może się równać.