Długo zwlekałam z dokończeniem tej książki i równie długo czekałam z napisaniem tej recenzji. Powód? Czytanie i pisanie powinno być radością, a ta książka okazała się dla mnie straszną męczarnią. W sumie lubię tematy związane z potęgą podświadomości, pozytywnym myśleniem, oraz mocą przyciągania dobrych rzeczy. Dlaczego więc “Sekret” tak bardzo mnie zraził? To chyba jego nachalność przyczyniła się do tego, że nie uwierzyłam w ani jedno słowo.
Rhonda Byrne to australijska producentka i pisarka, znana jednak najbardziej z tego, że znalazła ekipę specjalistów od wyżej wymienionych zagadnień, którzy pod jej nadzorem stworzyli wielki “Sekret”. Najpierw nakręcili film, a potem wydali książkę (lub odwrotnie). Piszę “wielki”, gdyż “Sekret” okazał się strzałem w dziesiątkę, bestsellerem znanym już chyba na całym świecie. Swego czasu, słyszałam o nim i ja, nawet obejrzałam fragment filmu. Jednak jak to zwykle była, nie dałam się ponieść ogólnemu szaleństwu. Odczekałam swoje i pożyczyłam książkę dopiero kilka miesięcy temu.
“Sekret” to mieszanka wybuchowa, która próbuje udowodnić, że Jezus, Budda, Beethoven, Einstein, Picasso i wielu, wielu innych miało na myśli właściwie to samo. Znało sekret, a teraz, dzięki tej książce, dzielą się nim z nami. Czym jest ów sekret? Ano, niczym innym jak wiarą w to, że chcieć to móc. Do tego momentu wszystko jest OK. “Sekret” nie różni się zbyt wiele od tak cenionych przeze mnie książek Louise L. Hay, czy tych współtworzonych przez Lynn Lauber. Więc co tak naprawdę tu nie gra? Otóż, “Sekret” naszpikowany jest przykładami, które w mojej ocenie, po prostu nie mogły mieć miejsca. Najzabawniejsze wydało mi się świadectwo mężczyzny, który przed wielu laty przypiął do tablicy w swojej pracowni zdjęcie wymarzonego domu. Potem tablica zaginęła i dopiero w nowym domu, gdzieś w kartonie została odnaleziona. Okazało się, że mężczyzna kupił IDENTYCZNY dom, w porównaniu z tym ze zdjęcia. “Sekret” przekonuje, że nasza podświadomość prowadzi nas w 100% do tego, o czym marzymy. Wystarczy tylko intensywnie czegoś pragnąć, dać temu miejsce w naszej podświadomości, a prędzej czy później to do nas trafi. Niestety, mimo, że akceptuję siłę pozytywnego myślenia i jej duży wpływ na moje życie, nigdy nie uwierzę, że z każdego pucybuta da się zrobić Rockeffelera. Do tego jest potrzebna nie tylko lektura “Sekretu”, ale również mnóstwo odpowiednich ludzi w odpowiednim miejscu, predyspozycje, oraz szczęście.
Książka jest wydana dość luksusowo. Twarda oprawa, błyszczący papier, zdjęcia starych pieczęci, które oznajmiają koniec rozdziału, oraz bardzo tajemnicza, gustowna czcionka nadają wrażenie, że trzymamy w dłoni coś wyjątkowego. “Sekret” naszpikowany jest wypowiedziami wdzięcznych ludzi, którzy zrozumieli i stali się szczęśliwi. Może kogoś to wzrusza, ja tego nie kupuję.
Niestety, książka w ogóle nie przypadła mi do gustu. Moim zdaniem, jest przekolorowana, przedobrzona, przeozdobiona i grubo przesadzona. Nie polecam jej fanom nurtu pozytywnego myślenia. Dużo więcej wyniesiecie czytając podnoszące na duchu powieści z serii “Magia Życia”, niż próbując uwierzyć w niemożliwe.