Od dawna miałam w planach serię Siedem Sióstr, ale że w mojej wiejskiej bibliotece akurat jest kilka pojedynczych tytułów Lucindy Riley, skorzystałam z okazji, by wstępnie zapoznać się z piórem autorki. Jak wypadło? Nie ukrywałam na story, że trochę się męczyłam. Co prawda w końcu zaczęło być ciekawiej, jednak… nie zaczęło być bardziej w moim guście.
Ale wróćmy do początku. Lucinda Riley zaprasza czytelników na gorący Cypr, do starego domu właśnie odziedziczonego przez Helenę po chrzestnym. Bohaterka wiele lat temu jako nastolatka spędziła tam pamiętne lato, teraz wraca do Pandory z duszą na ramieniu. Obawia się, że wakacje spędzone w gronie rodziny i przyjaciół, wyciągną na światło dzienne jej wszystkie tajemnice i zburzą spokój wszystkich obecnych.
Cała historia rozgrywa się w dość dusznej, gęstej, nieco lepkiej atmosferze. I bynajmniej nie wpływa na to klimat panujący na wyspie. Autorka wprowadziła na scenę naprawdę wielu bohaterów. Ich tajemnice, żale, pretensje, problemy, tęsknoty, marzenia budują panujące między nimi relacje i klimat całej powieści. Wiele osób lubi taką atmosferę, ja akurat za nią nie przepadam, nie kojarzy mi się zbyt dobrze. Ale ona sama nie miała największego wpływu na mój odbiór.
Cała powieść zbudowana jest z rozdziałów z narracją trzecioosobową i rozdziałów będących wpisami z dziennika Alexa – trzynastoletniego syna Heleny. Nie jest żadną tajemnicą, że nie przepadam za dziecięcymi bohaterami. Na myśl od razu przychodzą mi zaledwie dwie książki tego rodzaju, które mi się bardzo podobały – „Szare śniegi Syberii” i „Światło ukryte w mroku”. Natomiast tutaj miałam wrażenie, że autorka sama nie wiedziała, jaki efekt chce osiągnąć. Jakby osobno założyła sobie wiek nastoletnich/dziecięcych bohaterów, a osobno zaplanowała wydarzenia i… w ogóle tego do siebie nie dostosowała. Najwięcej mamy do czynienia z czternasto- i trzynastolatkami. W moim odbiorze natomiast pod względem zachowania, podejścia do łączących ich relacji znacznie bardziej pasowaliby na szesnasto-, siedemnastolatków. I to nie jest z założenia złe – wszystko miałoby sens, bo ich zachowania są najpewniej objawem głębszych problemów, ale pod takim kątem autorka nie patrzy na nich nawet przez linijkę… Zamiast tego dochodzą pojedyncze, konkretne wydarzenia i reakcje dorosłych. Czternastolatka wychodzi z osiemnastoletnim chłopakiem i wraca o trzeciej w nocy? Nic się nie stało. Trzynastolatkowie chcą się napić wina? Proszę bardzo, nie ma problemu…
Alex w całej powieści dostaje bardzo dużo miejsca, nie tylko za sprawą swojego dziennika. Obok Heleny jest tak naprawdę drugim głównym bohaterem. Ma on w sobie ogrom sprzeczności. Z jednej strony w wypowiedziach innych bohaterów przedstawiony jest jako „inny” na tle rówieśników – genialne dziecko, znacznie poważniejsze niż jego rówieśnicy, bardziej odpowiedzialne… I z jednej strony tak jest, ale jednocześnie wielokrotnie emocjonalnie jest też bardziej dziecinny niż jego rówieśnicy. Zupełnie nie byłam w stanie zorientować się, gdzie leży prawda. Na początku sądząc po wypowiedziach innych bohaterów, zaczynałam spodziewać się bohatera z zespołem Aspergera, ale… kompletnie tego potem nie zobaczyłam. I ten dziennik… Oj jak on mi nie leżał. Pierwsza osoba pierwszą osobą, ale ton, w jakim był pisany, był dla mnie bardzo nieprzyjemny. Dla mnie warstwa literacka, językowa przekłada się na fakturę, na zmysł dotyku (tak, wiem – jestem dziwna!) i dziennik Alexa był dla mnie jednocześnie chropowaty i śliski. Jakkolwiek dziwnie to brzmi. Pojedynczo to już nie są najlepsze cechy, a razem… I cóż, w lepszy sposób nie jestem w stanie tego opisać.
Historia Heleny pełna tajemnic zdecydowanie mogła być porywająca, a obraz tego, jak skrywane latami sekrety po wyjściu na światło dzienne wpływają na życie jej bliski, mógł być poruszający. Tylko jak często się zdarza ja zupełnie rozminęłam się z tą powieścią pod względem stylistycznym. Pewnie ktoś mniej wybredny pod tym względem, będzie miał zupełnie inne wrażenia. Moja mama właśnie kończy i mówi, że bardzo jej się podoba.