Postanowiłam rozprawić się z jedną z moich książkowych zaległości, by mój stosik rozpoczętych i niedokończonych powieści, choć trochę się zmniejszył wraz ze zbliżającym się końcem roku. Mój wybór padł na Sekret Heleny autorstwa Lucindy Riley, którą podczytywałam po trochu od kilku miesięcy. To nie jest moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki, mój debiut miał miejsce dokładnie rok temu w grudniu wraz ze świetną powieścią Drzewo anioła. Była to jedna z najlepszych historii, jakie miałam okazje czytać i pamiętam, że siedziałam nad nią do późnych godzin nocnych, bo nie mogłam się oderwać od losów bohaterów. Dlatego, gdy tylko zobaczyłam zapowiedź tej powieści, nie mogłam się jej oprzeć, licząc zresztą na równie dobrą, co poprzednio rozrywkę. Co, więc sprawiło, ze czytanie zajęło mi aż tyle czasu i czy się przeliczyłam oczekując równie mocnych wrażeń? O tym za chwilę…
Jeśli przeczytaliście opis to już mniej więcej wiecie, czego możecie się spodziewać po tej historii. Dodam tylko, że całość jest trochę bardziej zagmatwana niż może się wydawać z opisu i nie dotyczy tylko zamkniętego grona bohaterów – rodzina Heleny i były kochanek. Oj nie, tutaj grono osób przebywających w Pandorze jak i uwikłanych w tą sieć dziwnych zdarzeń jest więcej. Ta posiadłość to swojego rodzaju scena dla dramatu, jaki tam się rozgrywa, tamto lato już nigdy nie zniknie z pamięci naszych bohaterów, a wręcz odmieni ich życie. Garścią ciekawostek może być to, że ta powieść powstała ponad dekadę temu, po rodzinnych wakacjach autorki na Cyprze, gdzie zatrzymali się w uroczej willi tuż pod Kathikas, gdzie zresztą osadzona jest akcja tej książki. Jej dzieci były wtedy w takim samym wieku jak mali bohaterowie Sekretu Heleny, dzięki czemu na kartkach powieści uwieczniła swoje wspomnienia z okresu ich dzieciństwa. Kolejnym podobnym elementem łączącym oba pobyty na Cyprze są odwiedziny przyjaciół. Na tym podobieństwa się kończą, bohaterowie jak i w większości fabuła są fikcyjne, jednak na pewno mają w sobie wiele z doświadczenia autorki, jako: matki, żony, macochy i zawodowej tancerki…
Sekret Heleny to barwna opowieść o bolesnych tajemnicach z przeszłości, które, gdy tylko wyjdą na jaw mogą zniszczyć wszystko, co jest tak ważne dla głównej bohaterki. W tej powieści znajdziecie namiętność, tęsknotę, piękne widoki i relacje międzyludzkie, które potrafią dziwnie się splatać. Akcja powieści rozgrywa się na ponad pięciuset stronach i została wpleciona między piękne wzgórza Cypru, które są idealnym tłem dla goryczy tej historii. Mimo wszystko czytanie tej powieści zajęło mi mnóstwo czasu, a stopniowe zagłębianie się w fabułę nużyło mnie niczym gorące słońce Cypru. Rozleniwiona i otumaniona powolnie rozwijającą się akcją, nad którą wisi ciężka i dusząca tajemnica, po prostu mnie męczyło. Dobra połowa książki ciągnęła się naprawdę niemiłosiernie, a ja tak bardzo czekałam na jakiś rozwój wydarzeń. Oczywiście jak się okazało to była tylko cisza przed burzą, która oczyściła atmosferę najpierw mżawką, a następnie ulewą i potężnym hukiem. Nagle sielskie wakacje zaczęły zmieniać się w coś na kształt dramatu, który swoje początki ma w przeszłości. Tajemnica, którą okryta była Helena przewróciła wszystko do góry nogami, a jak wiadomo dla czytelnika to nie lada gratka, gdy wreszcie coś się zaczyna dziać i akcja przyspiesza. Myślę, że koniec końców jestem usatysfakcjonowana, bo dostałam to, na co czekałam. Trochę szkoda, że musiałam tyle na to czekać, ale autorka zrekompensowała mi to z nawiązką, bo gdy już zaczęłam spisywać tę powieść na straty to wszystko się zmieniło i o nudzie mogłam zapomnieć. Tak więc ogólna ocen nie wypada źle, jednak Drzew Aniołata powieść nie przebiła.