Bardzo ochoczo sięgnęłam po „19 stopni", bo po samym zerknięciu na opis czułam już intuicyjnie, że to może być dobra książka. Dziwna sprawa jednak, bo sam fakt że książka jest debiutem 19-letniej gwiazdy Netflixa: Millie Bobby Brown, wprawiał mnie w lekki szok i przeczucie, że tak młoda osoba mogła nie udźwignąć takiego literackiego wyzwania… no i jakoś dała radę. Tylko jak zawsze, znajdzie się jakieś „ale”
Sam tytuł książki wydawał mi się początkowo bardzo tajemniczy. Skąd taki pomysł? Dowiadujemy się w trakcie czytania, że te „19 stopni” odegrały istotne znaczenie i stały się wręcz… symbolem wielkiego przekleństwa i traumy.
Książka podzielona jest na trzy części.
Część pierwsza obejmuje wydarzenia, które działy się od jesieni do zimy 1942. W tym czasie poznajemy główną bohaterkę Nellie Morris, jej całą rodzinę oraz najbliższych przyjaciół. Jako czytelnicy możemy być świadkami, że pomimo trwającej wojny ci ludzie starali się szukać normalności, cieszyć codziennością, doceniać wzajemną bliskość, pracować i kochać. Bardzo często w tej części, pojawiały się alarmy, naloty i ucieczki do schronu. Przejmujące i smutne sceny wwiercały się w serce powodując ogromną niepewność czy aby na pewno uda się wszystkim dotrzeć do miejsca schronienia i czy po odwołaniu alarmu każdy będzie mógł znowu wrócić do swojego domu… Powiem tylko tyle, że rodzina Nellie już w tej części przeżyła ogromną stratę swoich bliskich, ale to był dopiero początek… Dziewczyna poznała również swoją wielką miłość i tu zaczęło się jak dla mnie zbyt ckliwie. W ogóle sam moment spotkania Raya Fleminga wydawał mi się mocno przerysowany i niedorzeczny, a jeszcze inne dodatkowe zbiegi okoliczności gdzie trafiali na siebie przy wyjątkowo romantycznej scenerii jak na wojenne czasy jest dla mnie średnio wiarygodne, ale było jak było.
Druga część działa się na przełomie zimy i wiosny 1943 roku. Przyniosła zdecydowanie więcej tragizmu i nieprzewidywalnych akcji. Przede wszystkim wydarzyła się naprawdę wielka katastrofa, która przyniosła wiele niepotrzebnych śmierci i dotknęła również osobiście najbliższą rodzinę Nellie. W takim momencie prawdziwym sprawdzianem było dla niej czy udźwignie ten ciężar i ból, zadany jak się jej wydawało również przez miłość jej życia… I wtedy doznała jeszcze większego ciosu i bólu dowiadując się, że może tej swojej wielkiej miłości już nigdy więcej nie zobaczyć. Na szczęście mogła mieć wsparcie w swoich najbliższych, a zwłaszcza w przyjacielu Billy'm, który to żywił do niej wielkie uczucia…
W trzeciej ostatniej części, gdy nastała już wiosna i lato 1945 roku. Wszystko wydawało się być przezwyciężone i poukładane… ale wtedy pojawił się prawdziwy dylemat uczuciowy i ciężki wybór czy kierować się sercem czy rozumem… Ktoś w tym dylemacie pomógł Nellie i moim zdaniem okazał chyba więcej serca i rozumu niż ona sama… tylko dlatego, by była szczęśliwa.
„Jeśli człowiek ma szansę na szczęście, musi od razu je chwycić, bo nigdy nie wiadomo, co czeka za rogiem”- Takim mottem kierowała się nasza bohaterka. Mam do niej mieszane uczucia. Z jednej strony znajduję wiele współczucia jako do osoby, którą spotkało multum nieszczęść i tragedii, ale nie podoba mi się jednak takie myślenie, że jak jedno mi w życiu nie wyjdzie to złapię się od razu najbliższej okazji byleby tylko było bezpiecznie i wmówię sobie że to też jest dla mnie szczęściem i zmuszę się wręcz żeby je poczuć. Takie to niedojrzałe myślenie, ale jakby nie było jest poniekąd usprawiedliwieniem, bo przecież była to bardzo młoda dziewczyna…
Bardzo budujący jest też epilog i spotkanie po latach. Wszystko w życiu dzieje się po coś, albo i nie dzieje po to, żeby wydarzyło się jeszcze coś innego. Wiele wydarzeń z przeszłości odświeżonych na nowo... nie budzi już tak skrajnych i trudnych emocji. To było pozytywne i kojące.
Nie żałuję że przeczytałam „19 stopni”
Temat książki jest ważny i mocny. Zainspirowany życiem babci samej autorki co się ceni. Skłania do przemyśleń i w ogóle do docenienia tego co się ma. Bliskich osób przede wszystkim, ale nawet i najmniejszego kawałka dachu nad głową. Taka ta książka teraz na czasie w tym niespokojnym świecie… Na pewno pozostaje w pamięci, a to że marudzę i nie podobają mi się pewne przerysowania czy przesłodzenia… to dlatego, że w kategorii Young Adult już się dawno nie mieszczę. Niestety... książka była też dla mnie mocno przewidywalna jeśli chodzi o relacje damsko-męskie. Dla młodych czytelników to może być prawdziwie "ciepła bułeczka". Zwłaszcza takie marzycielskie i łatwo rozklejające się nastolatki wciągną tę historię w mig. Chwilowo weszłam w ich skórę i był to dobry, niestracony czas.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl