Cinder próbuje wydostać się z więzienia, choć wie czym to grozi, ale po tym, czego się dowiedziała musiała coś z tym zrobić. Nawet świadomość zostania najbardziej poszukiwanym zbiegiem we Wspólnocie Wschodniej ją nie zniechęca. Wie, że gdyby siedziała z założonymi rękami czekając swoją egzekucję na nic by się zdały wszystkie trudy. Zaś po drugiej stronie kuli ziemskiej, w Europie Scarlet Benoit próbuje odnaleźć swoją zaginioną babcię. Podczas poszukiwań spotyka Wilka, który prawdopodobnie zna miejsce pobytu babci i który zapoznaje ją ze sprawami, a co najważniejsze z prawdą, którą nigdy nie poznała i której nigdy nie miała poznać. Ale to nie wszystko, bo właśnie w najmniej oczekiwanym momencie na drodze staje im Cinder… Jakie nowe pytania przynosi? Co się stało z babcią Scarlet? Kim tak naprawdę jest tajemniczy Wilk? Czego dowie się Scarlet? Jaką taktykę obrała królowa Luny i w jaki sposób zaatakowała Ziemię?
Marissa sprawnie połączyła losy dwóch bohaterek tworząc z tego jedną i spójną całość. Wszystko jest zależne od czegoś i nic nie dzieje się bez przyczyny. Nie jest tak, że dziewczyny w jednym momencie po prostu wpadają na siebie na ulicy, bo ich spotkanie jest zależnie od przeszłości i podjętych decyzji.
Choć ciekawych pomysłów i akcji drugiej księdze nie brakuje to nie wiem czemu, ale podobała mi się ona jakby mniej. Nie wiem, czym jest to spowodowane, bo i przy „Scarlet” towarzyszyły mi podobne emocje: szczypta przewidywalności pomieszana z zaskoczeniem i szybko bijące serce spowodowane niektórymi sytuacjami. Pomimo tego jednak nie czułam takiego przywiązania jak z „Cinder”.
I w tej części nie zawiodłam się pod względem bohaterów. Może to wakacje i słońce tak na mnie działają, a może po prostu kunszt Meyer, która tak sprawnie tworzy swoje postacie. Oczywiście w kontynuacji mamy możliwość zapoznania się z nowymi postaciami takimi jak Scarlet, Wilk czy choćby Michelle Benoit, to jedne z tych ważniejszych, bo oprócz tego znajdziemy tutaj wielu innych nowych pobocznych bohaterów. I to właśnie Wilk wzbudził we mnie największe zainteresowanie. Jego czyny, słowa i sama historia.
I znowu zakończenie pojawiło się jakby znikąd. Ostatnio zbyt często doznaję takiego szoku przy zakończeniach książek, bo niewiadomo kiedy, a już czytam podziękowania. A niestety na trzecią księgę będę musiała trochę poczekać, choć nie wiem jak ja to zniosę, bo chciałabym ją mieć w tym momencie i od razu ją zacząć, tak samo jak było ze „Scarlet”, którą na szczęście miałam po zakończeniu księgi pierwszej. A teraz muszę czekać prawie rok na kontynuacje. Będzie to jedna z tych najbardziej wyczekiwanych przeze mnie przyszłorocznych premier. Jestem ciekawa całej historii, losów już poznanych i nowych bohaterów, a co najważniejsze baśniowych elementów, bo to one w głównej mierze mnie interesują.
Druga księga „Sagi Księżycowej” nie porwała mnie może w równym stopniu, co jej poprzedniczka, ale i mnie nie zawiodła. Styl pisania, rozdziały rozpoczynające się krótkim cytatem z baśni, dialogi, po których uśmiech pojawiał się na mojej twarzy, bohaterowie, połączenie losów Scarlet i Cinder i intrygujące zakończenie sprawiają, że sagę Marissy Meyer mogę polecić każdemu, bo naprawdę jest tego warta. Coś innego w nowościach wydawniczych, które do niedawna były pełne wampirów, wilkołaków i upadłych aniołów, a teraz są pełne różnego rodzaju antyutopii i dystopii. Coś innego i jak dla mnie świeżego, dlatego tym bardziej namawiam do zapoznania się z „Sagą Księżycową”.