Każdy w dzieciństwie marzy o swojej paczce przyjaciół. I często właśnie taką ma. Może dlatego, że w dzieciństwie jakoś wszystko wydaje się łatwiejsze. I zawieranie znajomości przychodzi z mniejszym trudem niż w późniejszych latach. I tak, wygrałeś życie, jeśli masz wkoło siebie prawdziwych przyjaciół, którzy zawsze będą z Tobą mimo wszelkich przeciwności. Ale... co, jeśli...
Pewnego lata paczka Cala po prostu się rozpadła. Nawet nie wiadomo kiedy i z jakiego powodu. Czy strata najbliższej przyjaciółki go bolała? Z pewnością. A ten ból spotęgowało także odejście drugiej najbliższej mu osoby. Chłopakowi tylko Rae i wiele pytań bez odpowiedzi, które będą towarzyszyć mu przez resztę życia. Aż do momentu, gdy po raz kolejny zobaczy TE oczy. Ale co, jeśli...
„Co, jeśli...” znacznie różni się od trylogii „Oddechy”. Podczas czytania nie przeżywałam takiego kłębowiska emocji i uczuć, jak przy pierwszym spotkaniu z Donovan. Choć jest to osobna powieść, która w żaden sposób nie jest powiązana z historią Emmy i Evana, to widać małe podobieństwa między bohaterami i niektórymi ich zachowaniami. Nie wiem, czy autorka zrobiła to świadomie, czy też nie, ale właśnie dzięki tym wspólnym cechom od razu widać, że powieści wyszły spod jednej ręki.
Po raz kolejny Rebecca Donovan pokazuje, że myśli o wszystkim i przykłada się do książek, które pisze. Sprawia, że czytelnik nie ma wrażenia, że są pisane jednym ciągiem, jak gdyby jej się gdzieś spieszyło. Po raz drugi mamy okazję poznać jedną historię z różnych perspektyw, co sprawia, że staje się ona bardziej rozbudowana.
„Co, jeśli...” jest bardzo... dziwną książką. Z jednej strony można domyślić się, o co chodzi, a z drugiej autorka cały czas stara się sprowadzić swoich czytelników na manowce. Tak żeby cały czas zastanawiali się nad tym, jak potoczą się losy bohaterów. Co jest dobre, bo znowu zwraca uwagę na ważne i istotne tematy, koło których nie można przejść obojętnie.
I tym razem zżyłam się z bohaterami. Każdy z nich jest inny, każdy jest wyjątkowy, ale niewyidealizowany. Każdego z nich możemy również bliżej poznać, choć to Cal wysuwa się na pierwszy plan. Inni są dopełnieniem całej tej zagmatwanej historii. To dzięki temu cała układanka układa się w nienaganną całość. I chciałam napisać, że najbardziej pokochałam Nyelle, ale... ale po chwili uświadomiłam sobie, że wszyscy byli dla mnie tak samo ważni. Choć to chyba właśnie ją najbardziej podziwiam i chciałabym mieć jej niektóre cechy osobowości.
Co jest najbardziej pokręcone i wykluczające się, to to że... cały czas myślałam, że lektura mi się dłuży, bo czekałam na coś, co znowu rozsypie mnie emocjonalnie, gdy w pewnym momencie z niemałym przerażeniem zauważyłam, że niespodziewanie został mi ostatni rozdział i epilog. Kiedy? Jak? Naprawdę nie wiem. Wiem tylko tyle, że kiedy już przysiadłam do czytania, nie mogłam się oderwać od powieści, co nie jest mi obce przy książkach Donovan. Człowiek po prostu siada, czyta, zatraca się w powieści i nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że nieprzeczytane strony ubywają w tak zastraszająco szybkim tempie.
Mimo całej mojej sympatii do Rebeki Donovan muszę przyznać, że liczyłam na ciut więcej. Po genialnej trylogii Oddechy, przy której śmiałam się i płakałam, ta okazała się... bez takiej siły rażenia. Jest dobra. Ba! Jest nawet bardzo dobra, ale nawet nie dorównuje poprzednim powieściom. „Co, jeśli...” warto przeczytać, gdy jest się fanem autorki, a jeżeli chce się rozpocząć przygodę z jej twórczością, to raczej stawiałabym na „Powód by oddychać”. Chociaż z drugiej strony wiem, że tam problemy mogą niektórych czytelników przytłaczać. Mimo wszystko warto spróbować. Bo książki Donovan są tego warte.
Teraz czekam z niecierpliwością na wieści zza oceanu dotyczące jej następnej serii, pt. „Burning”, której pierwsza część będzie nosiła tytuł „Igniting Lies”. Premiera jest zapowiedziana na 2016 rok, ale dokładnej daty jeszcze nie podano. Mam nadzieję, że pojawi się ona jak najszybciej, a na polski przekład nie będzie trzeba długo czekać.