"Mamy pecha, w sensie my Polacy. Wpuścili nas na dogorywającą imprezę. Staliśmy całą noc, na mrozie przed wejściem. Weszliśmy dopiero nad ranem, kiedy bramkarzom już się nie chciało pilnować. (...) próbujemy tańczyć i dobrze się bawić, zarazić naszym entuzjazmem tych, co już się wybawili. Obserwują nas bez zainteresowania...".
"Zielona wyspa", czyli symboliczny zwrot, którego większość z nas będzie kojarzyć z rządami Donalda Tuska i pokazywaniem przez niego naszego kraju na mapie. To marketingowe hasło utkwiło w świadomości Polaków, stając się często obiektem drwin i kpiny. Igor Ostachowicz, były piarowiec premiera Tuska z pewnością miał z "zieloną wyspą" wiele wspólnego. Trudno więc w obliczu takiej sytuacji, uznać tytuł jego książki za zwykły przypadek.
Igor Ostachowicz urodził się w 1968 r., jest absolwentem stosunków międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego. Wykonywał zawód sanitariusza w Instytucie Psychiatrii i Neurologii, menedżera w kilku firmach, a także w latach 2007 – 2014 pełnił funkcję podsekretarza i sekretarza stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Swoją pierwszą powieść pt. "Potwór i Panna" wydał pod pseudonimem Julian Rebes, kolejną "Noc żywych Żydów" już pod swoim nazwiskiem. Autor mieszka obecnie w Warszawie.
Magda, bezdzietna żona warszawskiego biznesmena za pieniądze partnera wyjeżdża na bezludną wyspę, by poradzić sobie ze zdradą męża. Na wyspę można dostać się jedynie helikopterem, a luksusowa oferta gwarantuje całkowitą samotność w otoczeniu bogato wyposażonego domku i surowej przyrody, gdzie człowiek może poczuć się niczym korzenie do akwarium, czyli jak stylowa ozdoba nadająca smaku. Po przybyciu do uroczego zakątku, bohaterka orientuje się, że na wyspie wcale nie jest sama. Poznaje na niej bowiem tajemniczego mężczyznę, który okazuje się być Polakiem. Magda i Jarek to dwie osoby, które pożera ta sama choroba – samotność.
"Zielona wyspa" to książka, która od samego początku do samego końca okazała się dla mnie czymś zupełnie innym, niż się spodziewałam czytając blurb na okładce. A spodziewałam się motywu ucieczki w inny zakątek świata, leczenia swojej duszy i płomiennego romansu, kończącego się zapoczątkowaniem nowego, lepszego życia. Tymczasem, żaden z tych elementów się nie pojawił. Pojawił się za to mocny, przytłaczający psychodeliczny klimat, który pomimo swojej wagi ciężkości, niepostrzeżenie wciąga, licząc na niecierpliwe poznanie zakończenia losów bohaterów. Szaleństwo, nieprzewidywalność, paranoja i zaskakujące zwroty akcji - tego właśnie możecie spodziewać się po lekturze tego dzieła. A wszystko to okraszone szczyptą ironii i absurdu. Przyznacie, że to dość wybuchowe i przede wszystkim ryzykowne połączenie.
Powieść Igora Ostachowicza to książka nawiązująca do wielu ważnych kwestii, jakie dotyczą każdego z nas, pojedynczo i łącznie. To historia szaleństwa, jakie zagnieżdża się niepostrzeżenie w ludzkiej psychice. Książka ukazująca rozważania na temat istoty ludzkiego życia, jego sensu, a także wartości macierzyństwa. Nie zabraknie w niej także poruszenia obszaru tła społecznego naszego kraju. Mnogość tematów, jakie podejmują Magda i Jarek w otoczeniu wspólnych śniadań, kawy i dużej ilości alkoholu skłaniają do wielu refleksji. Muszę przyznać, że niektóre dialogi to nużące i pełne wulgarności, często prymitywne rozmowy, pokazujące jak pokręceni są główni bohaterowie. Jak brutalni i pełni nerwów przeżywają każdy dzień swojego życia, do czego są zdolni.
Główna bohaterka – Magda czy też Sylwia (trudno czasami dokładnie powiedzieć, kim się czuła) to kreacja, która robi wielkie wrażenie, wzbudzając jednocześnie ambiwalentne uczucia. To bowiem kobieta wyrachowana, egoistka jakich mało, a do tego nadpobudliwa i despotyczna z zapędem do sadyzmu. A do tego wszystkiego lekomanka, mająca problemy z własną emocjonalnością i okazywaniem uczuć. Magda to bardzo skrzywiona psychicznie osoba, którą często trudno było mi zrozumieć. Myślę, że najlepiej jej postać obrazuje słowo "nieobliczalna". I w zasadzie cała książka utrzymana jest w podobnym tonie, ze wskazaniem na zakończenie, które kompletnie mnie zaskoczyło. Takiej puenty się bowiem nie spodziewałam.
Trudno zakwalifikować książkę Igora Ostachowicza do jakiegokolwiek gatunku literackiego. Najchętniej wrzuciłabym ją do zbioru literatury psychodelicznej, pełnej szaleństwa i namacalnych lęków. Pomimo faktu, że w niektórych fragmentach lektura tej książki dłużyła mi się niemiłosiernie, z wielką niecierpliwością oczekiwałam rozwiązania zagadki pobytu Jarka na wyspie. I autor postarał się o to, bym otworzyła swoje usta ze zdumienia na samym końcu. Polecam tę książkę wszystkim miłośnikom takich klimatów.