Historię Poppy i Casteela pokochałam od pierwszego tomu. Oczywiście są sceny, które podobają mi się mniej i uważam, że mogłoby ich w ogóle nie być lub mogłyby być ograniczone do absolutnego minimum. Mimo wszystko opowieść kocham całym sercem i z przyjemnością sięgnęłam po kolejny tom, czyli Koronę ze złoconych kości. Po zakończeniu, które zafundowała nam autorka w poprzedniej części, nie mogłam się doczekać kontynuacji. Zostawiła nas z wielkim znakiem zapytania i miną mówiącą what the f*ck. Trzeci tom zamówiłam w przedpremierze, a później długo czekałam, aż wreszcie trafi w moje ręce. Na szczęście się doczekałam.
Korona ze złoconych kości rozpoczyna się dokładnie w momencie, w którym zakończyła się druga część. Poppy wraz z Casteelem dotarli do Atlanti. Nie wszyscy jednak ciepło ich przywitali. Już od samego początku wydarzenia nabierają tempa, a my dostajemy olbrzymią dawkę emocji. Nie mamy nawet chwili na rozgrzewkę, wgryzienie się na powrót w świat, który zostawiliśmy kilka miesięcy temu. Od razu dostajemy obuchem w głowę. Dzieje się bardzo dużo! Nie ma chwili na nudę. Dopiero później akcja troszeczkę spowalnia i daje nam czas by odsapnąć, pozbierać myśli i przyzwyczaić się do kolejnego toru przeszkód.
Zacznę od rzeczy, które mi się nie podobały. Relacja między Poppy i Casteelem w pewnym momencie ograniczała się tylko do jednej rzeczy, a mianowicie do seksu. Wszystkie sceny, w których byli sami (choć niekoniecznie sami) kończyły się w ten sposób. Małżonkowie praktycznie nie umieli rozmawiać o niczym innym, jak tylko o zaspokajaniu swoich żądz. Niestety, ale w pewnym momencie miałam już serdecznie dosyć ich kolejnych zbliżeń. Na szczęście w drugiej części powieści, gdy czasu na tego typu rzeczy już nie było, książka podobała mi się o wiele bardziej.
Jako całokształt książka była przecudowna. Podobało mi się, jak nasza główna bohaterka, powoli dochodziła do tego kim jest i co powinna zrobić. Jak godziła się z rzeczywistością i stawiała mu czoła z podniesioną głową. Trochę irytowało mnie, że często nie liczyła się z uczuciami innych, którzy martwili się i chcieli ją chronić. Rozumiem, że nie chciała stać bezczynnie, gdy inni walczyli i ryzykowali życiem, ale irytowanie się i wkurzanie na kogoś, ponieważ cię chroni, jest już dla mnie przesadą. Zakończenie natomiast było rewelacyjne! Pierwszy raz po przeczytaniu powieści, rozpierała mnie duma z powodu głównego bohatera. Poppy zachowała się jak trzeba. Dorosła i przestała oglądać się na innych. Chwyciła los we własne ręce i rozegrała partię po swojemu. Naprawdę byłam i nadal jestem z niej dumna. No i oczywiście nie mogę doczekać się kontynuacji.
Korona ze złoconych kości pokazuje nam, jak rozwijała się postać Poppy. Jak dorosła, pogodziła się ze swoim życiem. W powieści wreszcie zyskujemy odpowiedź na wiele nurtujących nas pytań, ale też pojawiają się kolejne. Przyznam, że informacja o rodzicach naszej głównej bohaterki, ale również prawda o Królestwie Solis wywołały u mnie szok. Kompletnie nie spodziewałam się takiego rozwiązania. Książka jest zaskakująca, nieprzewidywalna i trzymająca w napięciu. Mamy tutaj solidną dawkę emocji. Do tego dochodzą jeszcze bohaterowie, których naprawdę można lubić, nawet jeśli momentami nas irytują. Dzięki temu kibicujemy im i trzymamy za nich kciuki, a powieść staje się jeszcze bardziej emocjonalna.
Nie mogę doczekać się kolejnego tomu by przekonać się, jak poradzi sobie Poppy w nowej roli i przede wszystkim z determinacją by doprowadzić wszystko do końca na swoich warunkach. Trzymam mocno za nią kciuki i czekam!