Rozmowy, jakie przeprowadziła Magdalena Łyczko dostarczają podstawowej prawdy, iż nasze relacje z dziećmi zawsze będą przefiltrowane przez doświadczenia z własnego dzieciństwa, domu, w jakim żyliśmy i to w jaki sposób zostaliśmy wychowani. Budujemy relacje z własnymi dziećmi w oparciu o znany nam kanon zasad. Wychowani w duchu miłości sami też potrafimy ofiarować wiele ciepła. Co innego, gdy nie byliśmy dostatecznie zaopiekowani przez bliskich, być może byliśmy odtrącani, nabawiliśmy się lęków, wtedy mając nieprzyjemny bagaż doznań, jest nam zdecydowanie trudniej budować własną rodzinę w oparciu o dobre relacje z bliskimi. Przykładem takich dwóch odmiennych światów będzie tutaj relacja Tomasza Jastruna i Marka Kościkiewicza. Nie wiem czy to było zamierzone ze strony Autorki, ale uważam, że dobrze się stało umieszczenie wywiadów obu panów jeden po drugim. To bardziej unaocznia, jak odmienne są modele rodzin, jak rożny może być charakter opiekunów do wychowywania.
Pełniejsze opowieści o dzieciach i życiu rodzinnym wypływają z większego doświadczenia i przeżyć na tym polu, zatem ci bohaterowie, którzy są starsi, posiadają często większa gromadkę, a nierzadko i skomplikowaną sytuację rodzinną, gdzie kolejny związek dostarcza nie tylko uczuć względem partnera, ale i nowych członków rodziny lub zmagają się z chorobą własną bądź współmałżonka, dostarczają czytelnikowi nie mało wzruszeń. Nie sposób przejść obok tych rozmów bezrefleksyjnie. Najlepiej przeczytać jedną, góra dwie i zamyślić się nad słowami bohaterów doświadczając razem z rozmówcami trudów wychowania i życiowych traum.
Podobała mi się bogata relacja Barbary Falandysz oraz Jacka Olszewskiego. Ciepło z jakim wyrażali się o swych dzieciach powodowało wymazywanie z pamięci bólu straty, jaki oboje przeżyli na skutek utraty swoich "połówek". Inną kategorią godzenia się z losem jest już sytuacja dotycząca bezpośrednio dzieci i ich chorób, zarówno w przypadku Bartłomieja Bonka, jak i Gromosława Czempińskiego, trzeba było przyjąć co los dał i żyć dalej.
Rodzice to też ludzie wrażliwi, naznaczeni tą specyficzną wrażliwością artystyczną, jak Tomasz Jastrun, Joanna Sarapata, którzy uważają, ze raz lepiej, raz gorzej wychodzi im proces wychowawczy. Łatwiej bowiem tworzyć swój świat za pomocą słów, melodii lub obrazu, niż zmagać się z realizmem dnia powszedniego. Jednak ich historie są jak najbardziej realne, dostarczające pełnego obrazu wzlotów i upadków.
Wychowanie dziecka jest nieprzewidywalne. Bez względu na to, czy dzieci rodzimy same, czy są one przez nas adoptowane, takie samo stoi przed nami wyzwanie. To w procesie wychowawczym przekazujemy im wiedze, najpierw bazują na naszym doświadczeniu budując swój mały świat, a z czasem zachęcane wkraczają na nowe ścieżki.
Rozmówcami dziennikarki są znane osoby, ale losy ich rodzin do tej pory nie były aż tak znaczące dla mnie, by sięgać po więcej informacji. Może poza samym Jastrunem, którego teksty zaczynam doceniać, od początku mam też świadomość jego walki z depresją, reszta bohaterów gdzieś tam pojawiała się w mojej świadomości, a to na skutek znanego nazwiska, a to ze względu na znaczące wydarzenie, które zostało poruszone w mediach. W przypadku "Lekcji miłości" mamy inne spojrzenie, tak na znanych ludzi, jak i ich życie, problemy, ale też zaangażowanie w sferę rodziną, to czym dla nich stało się macierzyństwo i ojcostwo.
Trudno mi powiedzieć na ile książka spełniła moje oczekiwania, bo tak do końca nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Publikacja ma formę wywiadów, wiem jakiego tematu miała dotykać, ale czy dała mi pełny wachlarz doznań i wzruszeń? czy budzące się w trakcie czytania refleksje wzbogaciły mnie na tyle, żeby polecić książkę innym? Myślę że tak. Warto przeczytać, bo każde rodzicielskie doświadczenie jest inne, a tu dodatkowo w jednym miejscu stykamy się z nagromadzeniem takiej różnorodności, gdy bohaterowie doświadczają ponownego rodzicielstwa, gdy muszą godzić się ze stratą potomka, gdy dziecko jest wyczekiwane i gdy po prostu zdarza się ten cud, w momencie kiedy nasze bohaterki same rodzą, bądź adoptują córkę/syna. Moje "ale" będzie dotyczyć raczej tego, kim są bohaterowie. Nie tyle mi to przeszkadza, co ogranicza spojrzenie. I nie chodzi o to, że sławni maja lepiej, czy lżej w życiu, bo ich tak jak każdego spotykają tragedie, takie, jak śmierć dziecka, współmałżonka, różne choroby, problemy z jakimi boryka się samotna matka, samotny ojciec. A mimo to chętniej przeczytałabym historie z życia anonimowych osób, które nie kojarzyłabym od razu z określoną "metką".