Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanpie.pl. Skusił mnie podpis, że jest to "pasjonująca historia ujęcia jednego z najbardziej osławionych brytyjskich seryjnych zabójców ostatnich pięćdziesięciu lat."
No cóż historia była, ale niestety, jak dla mnie, wcale nie taka pasjonująca.
Na skrzydełku okładki czytamy, że "Opowieść ta, będąca równocześnie chwytającym za gardło dokumentem procedur policyjnych i spojrzeniem na życie człowieka przepełnionego złem, ujawnia kulisy pojmania skrajnie agresywnego mordercy." I to również mnie zaciekawiło- to spojrzenie na człowieka przepełnionego złem. Wierzyłam, że przeczytam o przesłuchaniu, dowiem się kim dokładnie był Levi Bellfield, co nim kierowało, dlaczego robił to, co robił. No i mówiąc ogólnie dosyć się zawiodłam...
Książka jest poświęcona głównie samemu autorowi- detektywowi nadkomisarzowi Colinowi Suttonowi, jego grupie tropiącej mordercę, ciasnym miejscom, w których mieli się zbierać. Dość dużo dowiemy się o procedurach pracy brytyjskiej policji. Za to o samym mordercy prawie nic nie ma. Opisy zbrodni, opis jego wyglądu, parę wulgarnych zdań wypowiedzianych po pojmaniu. Opisy tego jak traktował kobiety, z którymi miał do czynienia- naprawdę był koszmarnym, wulgarnym brutalem. Kobiety, które miały z nim do czynienia na pewno noszą w sercu uraz do końca życia (o ile to spotkanie przeżyły). Levi nie szanował nikogo i zawsze brał to, co chciał. No i tyle... Ale dlaczego? Jak się zachowywał w areszcie? W sumie nic więcej o Leviem się nie dowiemy... Czy ktoś go lubił? Skąd czerpał pieniądze i inspiracje na tworzenie nowych tożsamości i zdobywanie nowych znajomych? Też nie wiemy.
Za to wiemy, że nad jego sprawą pracował naprawdę wielki zespół policyjny. I niestety tyle tu było nazwisk, szarży i obowiązków, że totalnie się w tym pogubiłam. Kiedy czytałam, że kolejna osoba wyraziła swoje zdanie, a inna dostała w przydziale kolejny obowiązek w pewnym momencie w ogóle nie wiedziałam o kogo chodzi. Ogólnie większość informacji było o tym, że podlegający Suttonowi policjanci pracowali bardzo dobrze i ciężko i robili dobrą robotę. I mimo, że policja nie miała dla nich wystarczająco dużej sali żeby ta praca była wygodna to jednak wszystko, co robili, robili dobrze. A Sutton to w ogóle dobrze nimi kierował...
No i dobrze..
Ale za to niedobrze się to czytało. Fakty były opisane chaotycznie i wręcz ginęły w zalewie właśnie nazwisk i funkcji. Byłam w zaskoczona, kiedy okazało się, że nie mając na początku konkretnego podejrzanego policjanci na ślepo przeglądali nagrania monitoringu z miejsca zbrodni. I dopiero później wyłapywali podejrzane samochody. Ostatecznie to, że powiązali Bellfielda z innymi morderstwami, o które nikt wcześniej go nie podejrzewał też robi wrażenie. Ale informacje o tej żmudnej pracy też giną gdzieś między opisami ziomków i sal. Wtręty o wakacjach Suttona to w ogóle już były według mnie niepotrzebne.
Fajnie, że książka została opatrzona zdjęciami. Są tam wizerunki ofiar, dwa zdjęcia i ilustracja z Bellfieldem i zdjęcie Suttona z radosnym uśmiechem i pytaniem czy widać, że cieszy się ze skazania mordercy. Tu też mi brakuje większej dawki faktów. Tak, jakby autor rzucił zdjęcia, które miał pod ręką i oczekiwał, że się ucieszę z takiego "czegokolwiek".
Wszystko tu jest takie hmm niedopracowane i chaotyczne. Za mało tu mordercy, za dużo Suttona i jego współpracowników. Były ciekawe fragmenty, ale uważam, że był potencjał na dużo lepszy reportaż, a wyszła nudnawa biografia.