Australia to kontynent, który od zawsze mnie fascynował. Kocham też poczucie wolności, jaką daje jazda na rowerze. Kiedy zobaczyłam książkę "Bike’owa podróż" (czytaj: bajkowa), łączącą oba te tematy, wiedziałam, że muszę ją przeczytać.
Pamiętam jedną z pierwszych moich ukochanych książek, z ilustrowaną wkładką, "Elza z afrykańskiego buszu". Po tej lekturze marzyłam o wyjeździe do Afryki, gdzie spędzałabym czas na obserwacji tych wszystkich pięknych, dzikich zwierząt w ich naturalnym środowisku. Takie opowieści budzą marzenia.
Dla autora "Bike’owej podróży" inspiracją do podjęcia wyprawy marzeń także były książki.
"Czytanie książek bywa niebezpieczne. To przez kontakt z książką zaraziłem się "cyklozą". Czytając o przygodach polskich podróżników, zacząłem fantazjować. Utożsamiałem się z tymi śmiałkami, bez pardonu wchodziłem w ich skórę, wczuwałem się do tego stopnia, że wyobrażałem sobie siebie w ich roli. Zadawałem coraz śmielsze pytania w stylu "co by było gdyby..." aż w końcu doszedłem do wniosku, że to marzenie jest jak najbardziej do zrealizowania."
Na początku był pomysł. Później zdarzyły się sprzyjające okoliczności. Kiedy Daniel Kocuj zyskał możliwość wyjazdu do Australii, podjął wyzwanie. Jego efektem jest ta książka.
Przez cały kontynent, pełny martwych kangurów, agresywnych bawołów i chmar obsiadających wszystko much, przez Indonezję, Malezję, Tajlandię, Birmę i Indie, towarzyszymy Danowi w jego niezwykłej, bajkowej wyprawie. Australię autor przemierza w towarzystwie przyjaciela, Amerykanina Aleksandra, zwanego Zandrem.
Bardzo lubię książki podróżnicze, czytałam wiele pozycji Beaty Pawlikowskiej i Wojciecha Cejrowskiego, jednak tamci autorzy skupiali się za każdym razem na jednym skrawku lądu. Nie miałam wcześniej do czynienia z tytułem łączącym przygody z tyłu krajów.
Pięknie wydana publikacja na kredowym papierze, bogato ilustrowana, przedstawia szereg ciekawostek z różnych stron świata. Na wiernym stalowym rumaku o dźwięcznej nazwie Hefajstos Daniel przemierza najpierw pełną węży Australię, w towarzystwie Zandera i przypadkowo spotkanego przewodnika, Nicka. Później, już sam, kieruje się do kolejnych krajów. Rowerowy turysta zwiedza indonezyjskie wulkany, ogląda malezyjski „earthship”, poznaje Tajów wyznających kult króla. W Birmie goszczony jest przez buddyjskich mnichów a swą wielką podróż kończy, a właściwie przerywa, na dachu świata, w indyjskich Himalajach.
Autor przybliża czytelnikowi trudy rowerowej wyprawy przez tysiące kilometrów. Dla mnie sukcesem jest przejechanie kilkudziesięciu dziennie, oczywiście nie codziennie, przez cywilizowany kraj pełen sklepów i stacji benzynowych i w sprzyjających warunkach atmosferycznych. Podziwiam odwagę jakiej wymagało podjęcie takiego wyzwania. Rajd przez odludzie, pełne dzikich zwierząt i niekoniecznie przyjacielsko nastawionych miejscowych.
„Nikt nam nie kazał pchać się przez outback. To była nasza decyzja i nasza przygoda, która pokazuje też od czasu do czasu swoje mroczne strony. Nie czas na użalanie się nad sobą, myślę, pedałując uparcie w nieznośnym upale. Damy radę, a potem będziemy mieć zajebiste wspomnienia. Nikt nam ich nie odbierze!”
To było niezwykłe doświadczenie. Polecam tę książkę wszystkim czytelnikom ciekawym świata i czekam na drugą część.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.