Myślę, że każdy z nas ma swoje marzenia i gdzieś po cichu ma nadzieję na to, że w końcu się one spełnią. Nie jestem wyjątkiem, choć powiem szczerze, że od jakiegoś czasu wolę samej zrobić wszystko, by swoje cele i marzenia spełnić, zamiast czekać cierpliwie na cud. Dlatego też z ogromnym zainteresowaniem sięgnęłam po powieść Caryl Lewis, której tematyka okazała się bliska mojemu sercu. Więcej o tej pozycji w recenzji poniżej.
Marty może nie posiada zbyt wielu rzeczy, jednak wie, że zawsze może liczyć na wsparcie swojego dziadka. Jest też jeden problem – sam nie ma zbyt wiele, ale jego mama chorobliwie gromadzi wszystkie niepotrzebne przedmioty. W efekcie ich mieszkanie zaczyna przypominać pole minowe. Chłopiec z tego powodu wymyka się z domu i spędza czas poza jego murami. Jego życie ma szansę odmienić się na zawsze w momencie, gdy dziadek postanawia podarować mu tajemnicze nasionko – co może w sobie skrywać coś tak maleńkiego? Już wkrótce Marty przekona się o tym na własnej skórze.
Zaczynając lekturę tej pozycji, nastawiłam się na taką zwyczajną i całkiem przyjemną powieść dla młodszej młodzieży. Nie oczekiwałam nie wiadomo czego, choć gdzieś była we mnie ta nadzieja, że być może Rośnij! okaże się lekturą godną wszelkich poleceń. Jak się okazało - książka ta wzbudziła we mnie wiele emocji i całkowicie chwyciła za serce. Tak, jest to mój mały ulubieniec stycznia.
Główny bohater, Marty, zdobył moją sympatię już na samym początku. Przyznaję, przez chwilę zastanawiałam się, czy uczucie to nie wynika bardziej z litości, ale nie – Marty jest bardzo ciekawie wykreowany, a samo jego zachowanie również wpływa na moje odczucia względem niego. Chłopiec jest sympatycznym, kochającym i ciekawym świata dzieckiem, a to w pewnym stopniu po prostu mnie zauroczył i co więcej - sprawiło, że zaczęłam postrzegać tę historię ciut inaczej, niż na początku.
Na uwagę zasługuje wątek dotyczący mamy głównego bohatera, która kocha zbieractwo i co tylko może, gromadzi pod swoim dachem. Nie wychodzi na zewnątrz, przez co niemalże zrasta się z gromadzonymi przez siebie przedmiotami. Czytanie o tym było dla mnie trudne – z jednej strony nie potrafiłam pojąć, jak można z własnej woli zbierać aż tyle wszystkiego, ale z drugiej doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że to po prostu choroba. Uważam, że autorka bardzo dobrze przedstawiła ten wątek i - wiadomo, że można było go jeszcze bardziej poszerzyć, ale biorę pod uwagę fakt, iż jest to powieść skierowana do młodszych, a ich uwaga ma skupić się głównie na głównej postaci, nie jego mamie.
Caryl Lewis stworzyła powieść, która przywołała na moje usta uśmiech, choć serce kilka razy boleśnie się ścisnęło z żalu. Myślę, że jest to jeden z literacki przykładów na to, że można napisać książkę kierowaną do młodszego czytelnika, a jednocześnie nie traktować go jak niedojrzałego głuptaska. Styl pisania oceniam bardzo dobrze, fabułę również, bohaterów - co za zaskoczenie, także. Ach, no i pozostaje kwestia tajemniczego nasionka... ale tę kwestię musicie poznać akurat samodzielnie.
Jeśli lubicie literaturę dla młodszej młodzieży i akurat poszukujecie czegoś ciekawego, to ten tytuł powinien Was zainteresować.