Czytacie książki do końca, nawet gdy Wam się nie podobają? Mnie chyba dwa razy w życiu zdarzyło się zrezygnować z czytanej przez mnie pozycji – pamiętam, że bardzo się przy nich męczyłam. Jedna miała w sobie połączenie fantastyki z wulgaryzmami, co kompletnie mi nie pasowało, a druga miała w sobie tyle opisów, że po przeczytaniu jej w całości mogłabym spokojnie stać się znawcą w dziedzinie wspinaczki górskiej. I to były tylko dwa przypadki, resztę książek czytam od deski do deski ( a gdy jest źle, to zawsze mam nadzieje, że coś się naraz wydarzy i zmienię zdanie… )
„Projekt księżna” to książka, do której mam mieszane uczucia. Z jednej strony byłam zaciekawiona całą historią, bo na początku mamy śmierć kolejnego już męża księżnej Lidii Fletcher. Jest ona trzykrotną wdową, która z każdym ze swoich mężów miała dzieci. Teraz większość z nich spotyka się na pogrzebie, a co za tym idzie rozpoczynają się rozmowy na temat śmieci trzeciego księcia Armitage. Fletcher „Grey” Pride to osoba, której najmniej się wszyscy spodziewali, bowiem mężczyzna rzadko kiedy zapuszcza się w rodzinne strony. Co więcej, nie jest skory do szukania żony, jedynie satysfakcjonują go jednorazowe przygody. Do momentu, aż poznaje Beatrice Wolfe, swoją kuzynkę, która pod czujnym okiem jego matki, ma zostać debiutantką. Grey z przyjemnością jej w tym pomoże… i nie tylko w tym. W międzyczasie będzie też prowadził własne dochodzenie odnośnie tajemniczego wypadku ojczyma – czy rzeczywiście był to przykry zbieg okoliczności? Czy może ktoś pomógł mu się utopić?
I powiem tak, skusiłam się na tą książkę, ze względu na piękną okładkę, bo opisu nie czytałam. Myślałam, że będzie to jakaś magiczna i bajeczna historia, dziejąca się w poprzednich latach, gdzie słownictwo będzie na wysokim poziomie, a dialogi będą przesycone szlachetnymi zwrotami. Coś na miarę księżniczki Sisi, ale po raz kolejny przekonałam się, ze romanse historyczne to wole oglądać niż czytać… Zgodzę się z tym, że książka jest lekka i ciekawa, jeśli chodzi o samą fabułę, bo byłam ciekawa jak rozwiążę się sprawa ze zmarłym ojczymem Greya. Ale sceny erotyczne powodowały, że przewracałam co chwile oczami i budziły we mnie niesmak. Wiecie z jednej strony „moja miłości”, a za chwilę „poczuła w sobie jego wielkiego drąga” – no niestety, to nie dla mnie. Takie dialogi zdecydowanie nie pasują mi do tego rodzaju historii. I choć momentami udawało mi się wczuć w klimat książki, tak przy tych scenach od razu czar pryskał. W ogóle cała relacja miedzy Greyem a Beatrice dzieje się zdecydowanie za szybko, bynajmniej dla mnie. Beatrice z jednej strony pewna siebie i niedostępna, a z drugiej jak przyszło co do czego to oporów za wielkich nie stawiała. Grey żony nie szukał, ale w mgnieniu oka zdanie zmienił – no nie, nie przekonała mnie niestety ta historia. Po kontynuacje nie zamierzam już sięgać, utwierdziłam się w przekonaniu, ze romanse historyczne to nie moja bajka… Polecam wyrobić sobie własne zdanie na temat tej książki, bo myślę, że dla osoby lubiącej ten gatunek, odczucia będą zdecydowanie inne.