Kto by pomyślał, że książka Orsona Scotta Carda jest istnym rollercoasterem emocjonalnym? To właśnie ona idealnie pokazuje nam, że porzucenie jakiejkolwiek lektury w połowie jest bardzo złym wyborem.
Trzynastoletni Dan North należy do pewnej zamkniętej społeczności magów, która ukrywa się w górach, nie chcąc się zdradzić przed ludźmi. Chłopiec posiada ogromną rodzinę - kuzynów ma na pęczki, jego rodzice są szanowanymi i potężnymi istotami... I wszyscy, ale to wszyscy, z najbliższego mu otoczenia posiadają chociażby nikłe zdolności magiczne, podczas gdy on... cóż, Danny jest pusty. Nie tworzy klantów, nie łączy się z naturą... Słowem: jest drekką, którą wszyscy powoli zaczynają gardzić. Chłopiec, nie mając innego wyjścia, zaczyna godzić się ze swoim losem - wiecznego popychadła i źródła drwin kuzynek. Do czasu, gdy odkrywa, że zupełnie bezwiednie potrafi tworzyć wrota i jeśli komukolwiek zdradzi swój sekret - będzie martwy.
Autor raczy nas całkiem niezłym światem magii (czerpiąc garściami z mitologii) rządzącym się własnymi prawami. Dowiadujemy się o istnieniu kilku rodzin magów ukrywających się przed światem, przed zwykłymi ludźmi - "suszłakami". Każda chowa przed resztą swoich najpotężniejszych członków, w tajemnicy knując wojnę. Wygra ta rodzina, która otrzyma pomoc swojego maga wrót. Maga, którego według przyrzeczenia, po odkryciu ma natychmiast unicestwić.
Baśniowy świat powieści wyczuwa się już od pierwszej strony. Czytelnik zachłystuje się nowo poznaną historią i bezwiednie w nią wsiąka. Po jakimś czasie narracja bardzo, ale to bardzo traci na jakości, a ów baśniowość zanika już prawie całkowicie (ratują ją tylko wzmianki o Klusze, bohaterze pobocznym). Dialogi stają się płytkie, a autor nie stroni od obrzydliwości (chociażby suszłak wypróżniający się w publicznej toalecie i towarzyszący temu dość pokaźny opis, czy też Danny machający gołym tyłkiem przed policjantami). W głowie pojawia się pierwsza lampka, żeby odłożyć książkę. Na szczęście, kilka stron dalej, Orson Card wraca do poprzedniej formy. Narracja to jednak nie wszystko - po wielu kolejnych kartkach powieść zaczyna robić się nużąca - jest to kolejna lampka, która wściekle miga, informując czytelnika, że powinien dać sobie spokój. Tym razem już naprawdę. Jeśli jednak jest on wytrwały, to druga połowa książki wynagrodzi mu prawie wszystko. Od momentu, w którym Danny poznaje rodzinę Silvermanów, lektura staje się prawdziwą przyjemnością, a ciekawość tego, co będzie dalej jest bardzo silna.
Główny bohater, jak każdy człowiek, ma swoje wzloty i upadki. Na samym początku jest biednym, smutnym chłopcem, który próbuje się pogodzić ze swoją zwyczajnością. Potem staje się irytującym bachorem, któremu przydałaby się mała "korekta". Na szczęście, wraz ze swoim wiekiem, nabiera mądrości i ogłady.
Dla młodzieży, dla której "Zaginione wrota" są przeznaczone, fabuła powinna być wciągająca i zajmująca.
Książka Carda traktuje o samotności, wyalienowaniu, samoakceptacji i odpowiedzialności. Nie jest ona moralizatorska, nie przykłada też do tych tematów szczególnej uwagi - średnio inteligentny człowiek powinien wyłapać z lektury odpowiednie lekcje.
Podsumowując, książka przypadła mi do gustu, gdy udało mi się już pokonać jej środek. Gdyby nie on, "Zaginione wrota" byłyby lekturą na bardzo dobrym poziomie.
http://niebojesieukulturalnienia.blogspot.com/2012/05/orson-scott-card-zaginione-wrota.html