Czy współczesna nauka daje nam odpowiedzi na trudne pytania dotyczące rodzicielstwa? Niestety nie. Nawet na tak podstawowe pytanie jak to:
czy mieć dzieci?
A przecież odpowiedzialne, wykształcone kobiety XXI wieku, kluczowe decyzje życiowe pragną podejmować w sposób przemyślany. Tak więc dla większości z nich DZIECKO to proces decyzyjny. Co z tego, skoro obiektywna ocena wyboru macierzyństwa jest niemożliwa. Jest ono jedną z tych rzeczy, których trzeba doświadczyć na własnej skórze i jak pisze Karolina Lewestam nie da się go "racjonalnie zechcieć".
Książka jest zbiorem esejów napisanych przez obracającą się w kręgu feministek lewicującą intelektualistkę, filozofkę i matkę trójki dzieci. Eseje powstały w różnym czasie, a tym, co je łączy jest przedmiot badań, czyli współczesne rodzicielstwo w teoriach głównie amerykańskich naukowców i wnioskach autorki z obserwacji 'własnego podwórka'.
Całość zaczyna się z werwą i humorem. Im dalej tym trudniej i nudniej. Chwilami autorka daje się ponieść nadmiernemu filozofowaniu, popisywaniu się, rozwleka niektóre wątki, nie trzyma równego poziomu - od stricte naukowych rozważań po opowieści Ciotki Klotki, traci balans pomiędzy naukowym teoretyzowaniem, a wnioskami wynikającymi z własnej, rodzicielskiej praktyki. Pewnie z tych właśnie powodów książka mnie odrobinę zmęczyła, mimo że zawiera także interesujące fragmenty.
Rozbawiły mnie np. przemyślenia z czasu pierwszej ciąży autorki, oczekującej wówczas syna:
"Problem mój był następujący: o ile feministyczne wychowanie dziewczynki wiązałoby się z działaniem na jej rzecz i umożliwianiem osiągnięcia wszelkich jej wymarzonych celów, o tyle analogiczne wychowanie chłopca musiałoby go ograniczać." (s.34)
No raczej, droga Pani. Synek okazał się być typowym chłopcem, który ze wszystkich neutralnych płciowo zabawek wybierał te typowo chłopięce i to w salach harwardzkiego przedszkola (oferta apłciowa), oraz mimo unikania płciowego zaszufladkowania także w domu. Życie, a może bardziej biologia zweryfikowała poglądy autorki. Badania różnic płciowych, m.in. Diane Halpern potwierdziły, że to nie wychowanie tylko mózg jest tu winowajcą, a testosteron bierze współudział w tej zbrodni. Do podobnych wniosków doszedł doktor Leonard Sax i psycholog Steven Pinker, który wypowiedział takie słowa:
,,Mówi się, że jest techniczny termin na ludzi, którzy twierdzą, że mali chłopcy i dziewczynki rodzą się tacy sami i są formowani w swoje natury przez rodzicielską socjalizację. (...) Ten termin to >>bezdzietni<<". (s.48)
Co więc może być receptą na wychowanie chłopca i pozostanie w zgodzie z samą sobą? Jaką radą może podzielić się z czytelnikami autorka 'po przejściach' ? Zaleca...uwaga...wyluzowanie!
No to Amerykę odkryła, naprawdę.
Wśród problemów poruszanych w książce znajdziemy m.in. analizę pozytywnych zmian w nastawieniu do ciąż wśród celebrytów, zachodzących za pośrednictwem Instagrama i portali plotkarskich oraz ich kosztów: z jednej strony normalizacji ważnego aspektu życia kobiety, z drugiej utowarowienia - matka celebrytka jako słup reklamowy, do którego to zjawiska przyczyniamy się my sami.
Dalej, autorka mierzy się z etosem 'dobrej matki'. Jej zdaniem to kultura wymaga by dobra matka przetrwała poród bez względu na własny komfort. Czy ja wiem? Istnieje taka presja? Byc może w USA. Opisuje wywieranie nacisku na przyszłe matki poprzez narzucanie odpowiedniego przygotowania się do porodu i oczekiwanie odpowiednich reakcji w tzw. momentach kluczowych, tj. pierwsze usg czy karmienie piersią. Odpowiedzią na te odgórnie narzucane kryteria są blogi i fora zrzeszające 'złe matki' - feministyczne buntowniczki, wyczerpane macierzyństwem i gniewne.
Jeden z esejów pani Lewestam poświęca roli książek i namysłowi nad wyborem literatury dziecięcej. Oczywiście w przypadku syna Maksa i ten aspekt życia małolata musiał być poprzedzony naukowymi studiami. W tym tekście najciekawsza jest rozmowa z prof. Grzegorzem Leszczyńskim, który burzy się na słowa, że książki mają do czegoś służyć.
"Jeżeli w ogóle ma jakąś funkcję, to jest nią opowiedzenie nam nas samych, nauczenie nas autoanalizy. Książka pomaga nam skonkretyzować myśli, które już mamy, i opowiedzieć nasze emocje." (s.109)
Kolejny esej porusza problem tytułowych smoków, czyli natrętnych, złych myśli związanych z dziećmi i lęku o ich potencjalne sukcesy i przyszłość. Tutaj autorka nie ma dobrych wieści. Powołując się na badania genetyka Roberta Plomina pisze, że rodzice, poza przypadkami faktycznych traum albo szaleńczego zaangażowania, mają na osobowość, a nawet życie dzieci wpływ naprawdę niewielki. (s.130) Bo jak twierdzą jedni, inteligencja będąca kluczem do sukcesu jest dziedziczona i zapisana w genach w przedziale od 40 do 80%. Inni badacze amerykańscy, np. Paul Tough, podkreślają rolę charakteru jako równie istotnego czynnika w osiąganiu życiowego sukcesu. Inne ważne czynniki to dobra relacja dziecko-opiekun i poczucie bezpieczeństwa.
Inny ważny temat poruszony w książce dotyczy smartfonów i badań przeprowadzonych nad skutkami uzależnienia od tego "elektronicznego narkotyku".
"Czemu młodzież łapie za telefon średnio osiemdziesiąt razy dziennie? Bo jest. A czego młodzież nie ma? Spokojnego snu." (s.162)
Pod koniec książki autorka tak pisze o sobie:
" ... ta książka jest w większości moim łzawym raportem z morderczych zmagań z rodzicielskim życiem " (s.180)
I zwraca uwagę na fakt, że radość z posiadania dzieci staje się tematem tabu, który z mainstreamu niemal wyparował zupełnie. Ona ją odczuwa.
Jednak na pytanie: Jak znaleźć radość z rodzicielstwa w polskiej "kulturze zapierdolu"? - każdy musi odpowiedzieć sobie sam.