Książka Andrzeja Tuchorskiego „Rezydent wieży” podziałała na moją wyobraźnię przede wszystkim okładką, której autorem jest fantastyczny malarz Volkan Baga. Widnieje na niej zakapturzony mężczyzna na mrocznym tle starych murów i burzowego, groźnego nieba. Postać tajemniczo spogląda na potencjalnego czytelnika, jak gdyby oceniając, czy jest on powołany do tego by zdradzić mu swoje sekrety. Kiedy tylko dostałam możliwość przeczytania tej książki, czym prędzej zajrzałam do środka chcąc bliżej poznać tego Rezydenta z okładki.
„Rezydent wieży” księga I - to zbiór pięciu opowiadań, który wygrał plebiscyt na powieść fantasy zorganizowany w miesięczniku „Nowa Fantastyka”. Opowiadania łączy ze sobą sylwetka czarodzieja Klavresa, zamieszkującego wieżę Irrum. Posiadanie własnej wieży jest marzeniem każdego adepta magii, więc wydawałoby się, że Klavres jest magiem spełnionym. Z racji swojego zawodu czarodziej często styka się z przeróżnego rodzaju podróżnikami, żołnierzami, rycerzami i typami spod ciemnej gwiazdy, którzy zaglądają do jego wieży w poszukiwaniu odpowiedzi na trapiące ich problemy natury magicznej. Jako, że Rezydent z wieży Irrum jest prawdziwym mistrzem w swoim fachu ściągają do niego przybysze z różnych stron i z różnymi potrzebami. Jedni poszukują magicznej broni, której niemały arsenał zgromadził mag w swoim sklepiku, inni chcą odkryć tajemnicę zaklętej mapy. Kolejni potrzebują rady, informacji lub magicznej mikstury. Inteligentny mag dla wszystkich znajdzie czas i chętnie udzieli pomocy w zamian za odpowiednią ilość monet. Tylko nieliczni mogą poznać jego głęboko skrywane myśli krążące wokół podróży, poszukiwania skarbów i przygód, które pozwoliłyby mu zapomnieć o użeraniu się między innymi z bezczelnymi młodzikami uważającymi się za wybrańców.
Bywa czasem tak, że jak się czegoś mocno chce, to owo pragnienie może się ziścić. Szczególnie często zdarza się to w powieściach fantasy, więc czytelnik może być pewny, że przygody nie ominą też maga Klavresa.
Świat, w którym została osadzona fabuła jest zadziwiająco podobny do znanego nam z lekcji historii świata starożytnych Rzymian. I tak dla porównania - Imperium Averyńskie kojarzy się z Imperium Rzymskim, a bóg Saturnus z Saturnem, a całe grono bóstw nosi oryginalne rzymskie imiona. Klavres szuka rozrywki w amfiteatrze, spaceruje po forum, a pokryty runami gladius jest mu bliższy niż nieporęczny kostur. Dlatego też nie powinny czytelnika zdziwić liczne łacińskie słówka, którymi autor urozmaicił swoją powieść. Większość powieści fantasy, które czytałam osadzona jest w uniwersum średniowiecza, więc świat wykreowany przez Andrzeja Tuchorowskiego jest całkiem udaną i przyjemną w odbiorze odmianą. I jak na tradycyjną fantasy przystało nie zabraknie czytelnikowi także smoka, elfów, orków, krasnoludów i innych ras żyjących tu wespół z ludźmi .
Klavres pieczołowicie dbał o wizerunek typowego maga w celu uniknięcia niepotrzebnych nieporozumień, dlatego nosił płaszcz tylko w kolorze czarnym. To jedyna nieścisłość, jaką dostrzegłam między ilustracją okładkową a wyobrażeniem autora.
Książka napisana jest lekko, a treść urozmaicają ciekawe dialogi. Postacie są różnorodne i z wyraźnie zarysowanymi charakterami. Dzięki pierwszoosobowej narracji czytelnik integruje się z głównym bohaterem i razem z nim przeżywa jego rozterki i wybory, przed którymi stawia go autor.
Jedynym mankamentem, który zakłócał mi odbiór była mnogość porównań, które w pewnym momencie zaczęły mnie nużyć. Szkoda też, że niektóre, bardzo interesujące wątki zostały potraktowane przez autora dość pobieżnie. Mam na myśli młodość czarodzieja i jego przyjaciół, w czasie której doszło do wydarzeń mających zdecydowany wpływ na ich dalsze losy. Pomimo to, książkę przeczytałam szybko i z przyjemnością.
Podsumowując uważam, że „Rezydent wieży” jest całkiem udanym debiutem Andrzeja Tuchorskiego, obok którego nie może przejść obojętnie żaden miłośnik fantastyki i fantasy, szczególnie tej tradycyjnej.