Jeśli czujecie przesyt powieści z gatunku thriller, sensacja kryminał zachęcam Was do sięgnięcia po „Mord na Zimnych Wodach” Małgorzaty Grosman. To utrzymany w konwencji retro kryminał, którego głównym wątkiem jest rozwiązanie zagadki seryjnego mordercy. Tytułowe Zimne Wody to jedna z dzielnic Bydgoszczy. Mała, rzadko uczęszczana wysepka, otoczona wodami Brdy. Przemysłowy rejon miasta. To właśnie tam w 1926 roku znalezione zostaną zwłoki młodej kobiety.
Co odróżnia powieść Grosman od innych tego typu książek, to przede wszystkim trzymanie się jednego wątku. Aspirant Andrzej Fąferek i jego ekipa z wykorzystaniem ówczesnych technik śledczych, niczym nieustraszeni bohaterowie ze stajni Marvela biegają po Bydgoszczy śladem tajemniczego mordercy. Nie ma tu rozbudowanej warstwy obyczajowej, cała fabuła skupia się na poszczególnych zabójstwach, bez wdawania się w szczegóły kim były ofiary, jakie z życie wiodły i jak spędzały wolny czas. Śledczy mają rodziny i czas wolny, ale Grosman na ich temat się nie rozwodzi. Muszę przyznać, że zrobiło to na mnie wrażenie, bo o ile przyjemniej się czyta kiedy autor pokazuje, że ten bohater mimo zawodu to jednak jest taki zwykły i ludzki, ogląda seriale czy lubi piec ciasta, o tyle niełatwo skupić uwagę czytelnika na praktycznie jednej osi fabuły. Drugim ważnym elementem jest nacisk położony na ówczesne techniki śledcze. Dzisiaj policjanci i detektywi wspierani są przez technikę i technologię, bez których pewnie nie wyobrażają sobie pracy. W latach 20. wyglądało to zupełnie inaczej – dzisiaj mogą śmieszyć ulotki dotyczące pobierania odcisków palców, a powieści dodają uroku. Trzecią kwestią jest pokazanie Bydgoszczy lat 20. To miasto to praktycznie pierwszoplanowy bohater, z drobiazgowym odwzorowaniem ulic i zakątków, tak że „Mord” może służyć za przewodnik międzywojennej Bydgoszczy. Ciekawym pomysłem jest też naturalne wplecenie w treść bydgoskiej gwary, co jeszcze bardziej oddaje atmosferę miasta lat XX., dodaje uroku i nie śmieszy.
„Mord na Zimnych Wodach” to też połączenie faktów z fikcją literacką. Jak się okazuje kilka postaci istniało rzeczywiście, jak i miało miejsce kilka wspomnianych wydarzeń z życia miasta. I tak, te miejsca, które naprawdę istniały, a zdarza się, że istnieją współcześnie tylko w zmienionej formie, sąsiadują z tymi stworzonymi na potrzeby książki.
Jak na literacki debiut powieść Grosman wypada całkiem nieźle. Trzyma czytelnika w ryzach i przykuwa uwagę, głownie za sprawą niecodziennego klimatu retro. Zbrodnie są brutalne, a akcja w charakterystyczny dla gatunku sposób nabiera tempa. Bohaterowie są uroczy i wprost urzekają swoją nieporadnością. Tu kobiety są samodzielne i niezależne, a nawet prowadzą śledztwo na własną rękę. Morderca to również niebanalna postać, a motyw zbrodni nie jest błahy.
Mam mieszane uczucia co do tej książki, bo z jednej strony dobrze się przy niej bawiłam, a z drugiej strony mam wrażenie, że jej treść nie pozostanie ze mną na długo. Niestety nie znalazłam w niej nic oryginalnego, co stałoby się swoistą kotwicą. Może prócz żołędzi, które właśnie skojarzyły mi się z ostatnim bestsellerem o Kasztanowym Ludziku. Jeśli lubicie klimaty retro to książka idealna dla Was. Może miłośnicy twórczości Marka Krajewskiego odnajdą tu coś dla siebie? Jeśli szukacie galopującej akcji, pełnej niebanalnych i zaskakujących zwrotów, możecie się zawieść. Na pewno „Mord na Zimnych Wodach” to coś nowego w gatunku i dla mnie mimo wszystko stanowiło miłą odskocznię.