Taka sytuacja nie przytrafiła mi się nigdy, odkąd zaczęłam prowadzić zapiski na blogu. Odłożyć książkę nieznanego mi polskiego autora po przeczytaniu zaledwie kilku stron? Owszem, zdarzało mi się czasem trafiać na jakieś selfpublishingowe miny, których nie dało się czytać, ale „Przypadek” wydało przecież renomowane (skądinąd) wydawnictwo!
No dobrze, przyznam szczerze, że pierwsze podejście do książki odbyło się tuż przed północą, więc nic dziwnego, że zasnęłam. Ale nic to, pełna dobrej woli zaczęłam lekturę od początku, następnego dnia. Z rana! I znowu utknęłam. Zaczęłam czytać po raz trzeci, naprawdę bardzo uważnie, żeby ustalić w czym tkwi problem, dlaczego nie mogę tego czytać, co mnie odrzuca. I wszystko stało się jasne.
Już miałam wystawić pałę, ale zerknęłam najpierw na portal Lubimy Czytać. O kurcze, świeżynka. Jeszcze nikt nie oceniał tej książki. No nie, takich rzeczy nie można robić nowemu autorowi, przeczytam do końca i może moje uwagi przynajmniej na coś się przydadzą. A później zerknęłam na dorobek autora na tym samym portalu i ogarnęła mnie groza. Maurycy Nowakowski opublikował już wcześniej kilka książek! No chyba jednak do niczego mu się nie przydam.
Odpowiedzialność pierwszego recenzenta jednak mocno ciąży, więc zaczęłam czytać „Przypadek” kolejny raz. Wybaczcie, nie dałam rady. A teraz kilka próbek twórczości autora, żebyście wiedzieli dlaczego.
„Raz jeszcze wziął do ręki odłożoną na bok aplikację” pisze autor w jednym z pierwszych zdań, a ja się zastanawiam, jak można wziąć do ręki aplikację. Z pomocą przychodzi mi Wikipedia, która na piątym miejscu wśród znaczeń słowa „aplikacja” podaje następującą definicję: „aplikacja – synonim słowa wniosek, podanie (np. podanie o pracę), zapożyczenie z ang. przez poradnię językową PWN uznane za pretensjonalne”. A więc zaczyna się pretensjonalnie. I dalej jest, niestety, w podobnym stylu.
„Zbudowany przez niego świat pękał i niebawem mógł runąć jak domek z kart” [jeśli pękał, to chyba nie mógł runąć jak domek z kart, bo domki z kart raczej się rozsypują, nie pękają].
„Ale żeby skutecznie dbać o markę, trzeba mieć armię rycerzy, a Dospel (…) dysponuje bandą leniwych, rozpieszczonych i wypalonych nieudaczników” [żeby się wypalić, to trzeba najpierw zdobyć doświadczenie w swoim fachu, nieudacznik nie ma jak się wypalić, bo zaraz go wywalają z roboty i musi zaczynać wszystko od początku].
„Chciał mieć małe stadko własnych lwów, ciągle podgryzających się wzajemnie [no to w końcu armię rycerzy, czy stadko podgryzających się lwów, bo to zupełnie się wyklucza], ale (…) lwy okazały się hienami, których złośliwy chichot wpędzał go w nerwicę [czytelnika również, niestety].
„…dział PR miał stanowić fundament, swoiste serce firmy” [to w końcu serce, czy fundament, bo to również się wyklucza].
„Po tym, co się wydarzyło, fundament okazał się spróchniały i chybotliwy [a więc jednak fundament, tylko jeśli się robi fundamenty z drewna, to jednak trzeba przewidzieć, że próchnieją], a firma miała swoistą arytmię [czyli jednak serce, nie fundament].
„Zespół piarowców był oczkiem w głowie Dospela. I teraz to oczko zostało podbite, ślepło, ropiało i dostarczało nieustannych zgryzot [„oczko mu się odlepiło, temu misiu”] (…) ekipa PR przestała być oczkiem w głowie, przyjmując rolę nowotworu, który należałoby wyciąć”
Jeżeli bawi was rozwiązywanie zagadek słownych z gatunku „co autor chciał powiedzieć” i lubicie metafory w stylu zropiałego oczka, które przyjmuje rolę nowotworu – czytajcie i opowiedzcie mi, jak to się skończyło. Albo lepiej nie mówcie, chyba nic mnie to nie obchodzi.
Autor napisał książkę jak potrafił i pewnie wydaje mu się, że napisał ją świetnie, skoro na jej wydanie zdecydowało się renomowane (skądinąd) wydawnictwo„Filia”. Dużo większą urazę mam właśnie do wydawnictwa, które wsadziło mnie na taką minę. Na szczęście moja aplikacja (nie podanie) oferuje tę powieść w abonamencie, więc nie musiałam za nią zapłacić. Z roszczeń finansowo-prawnych zatem zrezygnuję, ale nieufność do wydawcy na długo pozostanie.