Bardzo lubię serię Impresjoniści. I choć każdą z książek, wchodzącą w jej skład, napisała inna osoba, to ma się wrażenie zazębiania ich wątków i przeplatania pewnych zdarzeń. W sumie nie trudno o takie odczucia, skoro wydarzenia rozgrywające się w każdej z nich dotyczą osób żyjących w tym samym czasie i tworzących wspólny malarski nurt. Specyfika tych książek i ich największy atut to jest to, jak działają na wyobraźnie czytającego i powoli z fragmentów układają się nam obrazy. I te dotyczące społeczeństwa II połowy XIX-wiecznej Francji, i te malowane pędzlem artystów.
Uważam, że te książki są ciekawsze od literatury fachowej (którą zawsze warto się podeprzeć), ze względu na fabułę powieści, która nie dostarcza jedynie suchych faktów, dat, wydarzeń, ale pokazuje płynne poruszanie się po ulicach starego, magicznego dla nas Paryża. Możemy stanąć w centrum wydarzeń, otrzeć się o wielkich artystów, czy też przyjrzeć się z bliska każdej plamie na obrazie. W efekcie daje to przystępny sposób na zapoznanie się z konkretnym wycinkiem malarstwa i przyjemność poruszania się po stronach plastycznie opisujących przestrzeń i ludzi z dbałością o słowny detal.
Vreeland za bohatera swojej opowieści bierze około 40-letniego Augusta Renoira, który w tym czasie zastanawia się nad tworzeniem dla przyjemności, a praktycznością swoich działań i zapewnieniem sobie bytu. Czy zostać przy klasycznie pojmowanym impresjonizmie, czy dać się porwać fali nowego. Jest to właśnie ten czas, kiedy dochodzi do rozłamu w grupie malarzy oraz konfliktu Renoira z Degasem. A także pojawienia się artykułów Zoli, dość krytycznie odnoszących się do sposobu utrwalania chwili przez grupę, bez zwracania uwagi na dopracowywanie całości. Odpowiedzią na to, ze strony Renoira, będzie stworzenie czegoś niezapomnianego i genialnego zarazem. To ambicja malarza pcha go do stworzenia dzieła, a pasja zapewnia mu nieograniczone pole manewru. Wiele przeczytamy tutaj o rozterkach artysty, tworzeniu kompozycji obrazu i szczególnym doborze postaci, które na nim umieści. Będziemy podążać z nim po ulicach Paryża i napotykać znanych mu ludzi, z różnych środowisk przysłuchując się ich rozmowom. Będziemy przesiadywać w kawiarniach i zaznajamiać się kolejno z jego bohaterami, a przy okazji ogarniać koncepcję powstawania obrazu. Sam proces tworzenia "Śniadania wioślarzy" trwał kilka miesięcy i podobno był wielokrotnie poprawiany, więc Renoir zadał kłam słowom Zoli o pacykarstwie impresjonistów.
Hmmm... nie wiem, może dla niektórych to jest nudne, ale ja biorę pod uwagę wszystko i widzę odniesienia do historii kraju, do życia Paryżan, obyczajowości, zasad moralnych i kulturalnych, jakie wtedy obowiązywały. Samo zaś wczytywanie się w proces twórczy malarza jest tu idealnym rdzeniem do całej reszty. Można przy tej okazji pooglądać, choćby na stronach internetowych, reprodukcje jego obrazów, przyjrzeć się szczegółom, o których pisze Susan. (Czy ktoś zwrócił uwagę ile na stole stoi butelek wina?! A przecież to dopiero śniadanie;))
I pewnie, mimo iż ta seria świetnie oddaje charakter prezentowanej epoki, to nie każdy miłośnik książek historycznych zapała do nich wielką miłością. Głównie przez prezentowany temat, gdzie u Susan Vreeland, tak jak i u Richman przy van Goghu, dochodzi do opisu szczegółów dotyczących tworzenia jednego obrazu. Przypuszczam, iż osoby nie czujące tego specyficznego rozedrgania w malarstwie impresjonistów, odczują znudzenie i nawet jeśli dotrą do końca, mogą uznać połowę z prezentowanej fabuły za zbędny balast.
Dla mnie to przede wszystkim książka do niespiesznego rozkoszowania się jej treścią, przenosząca czytelnika w epokę bez osiągnięć techniki, za to ciesząca się niezapomnianym klimatem Salonów dobrze tutaj uchwyconym.