"Niedziela nad Sekwaną" była moim pierwszym spotkaniem z Susan Vreeland. Autorka miała tym trudniejsze zadanie, iż pisała o malarzu (Renoir), który był jednym z najwybitniejszych twórców impresjonistycznych obrazów. Musiała ściśle trzymać się faktów, lecz książka nie mogła być nużąca, co w tym przypadku doskonale się udało. Nie jest to powieść, w której możemy oczekiwać przygody; przeciwnie, akcja toczy się spokojnym rytmem, ale słowa są tak wyselekcjonowane i tak doskonale oddają ówczesny świat, iż mamy wrażenie, jakbyśmy byli przy tworzeniu wielkiego dzieła artysty, jakim niewątpliwie jest "Śniadanie wioślarzy". To właśnie o etapach powstawania tego obrazu możemy przeczytać w dziele S. Vreeland. Jeżeli jednak jesteś wielbicielem wartkiej akcji, ta książka może nie przypaść ci do gustu. Nie należy jej jednak odrzucać, bowiem ma ogromną wartość literacką.
Ów powieść jest pięknym opisem rozterek Reinor'a, a także grupy jego przyjaciół przedstawionych później na obrazie. Właśnie opisy, w jaki sposób tworzył artysta zasługują na uwagę. Autorka ma ogromne poważanie dla sztuki i pokazuje to w każdym słowie. Zdawać by się mogło, że to właśnie tą książką oddaje malarzowi hołd za jego dokonania. Podczas wertowania stronic miałam wrażenie, iż pisarka ma szersze pojęcie o malarstwie - było to widoczne w wyżej wspomnianych momentach. Niemal czułam, iż mogę dotknąć obrazu artysty. Poruszał najcieńszą strunę w duszy, ofiarowując nam niezapomniane chwile nad Sekwaną.
To, co się rzuca w oczy, to przedstawienie kolorów. Często są opisywane niezwykle profesjonalnie, niekiedy może to przeszkadzać osobom nie mającym pojęcia o sztuce, chociaż to właśnie one podnoszą rangę książki i jej realistyczność.
Mimo że książki nie ocenia się po okładce, to tu doskonale można powiedzieć, iż należałoby tak robić. Już sama okładka przykuwa uwagę. Znajduje się na niej obraz malarza, będącego głównym bohaterem dzieła S. Vreeland. Wokół podobnych obwolut, ta lśni jak diament, gdyż nie znajdziecie czegoś równie zachwycającego w swej prostocie. Podczas, kiedy malarz malował, zerkałam często na nią, by lepiej sobie wyobrazić, jak też wyglądał cały obraz. I powiem, że to było doskonałe rozwiązanie. Wyobraźnia każdego człowieka tworzy zupełnie inne wzory, a tu można połączyć wszelkie myśli w jeden wizerunek.
Podobało mi się, w jaki sposób pisarka operowała słowami. Oddając klimat XIX wiecznej Francji, nie używała wyrazów dosadnich i podniosłych, jak to zrobiliby inni. Przeciwnie, ukazała wszystko jak najprościej, przez co książka miała niepowtarzalny urok. Nie twierdzę, iż brakowało w niej pięknych zwrotów, bo było wprost przeciwnie, jednak nie były one wyeksponowane rażąco, ale ukryte pośród wielu innych fraz.
Zdawać by się mogło, że zakończenie będzie wiadome i tak było, do pewnego momentu. W ostatnim rozdziale mamy opis późniejszego życia modeli znad Sekwany. To pomaga nam dostrzec, że nieważne jak zbieżne były ich drogi, zawsze stykają się w tym samym miejscu - na tarasie podczas pamiętnych niedziel, w których Renoir tworzył dzieło. Mimo że ludzie ci zmienili się horrendalnie, nadal łączyły ich wspomnienia.
"Niedzielę nad Sekwaną" polecam każdemu, niezależnie od wieku czy zainteresowań. Niechybnie po przeczytaniu ta powieść pozostanie w waszej pamięci nie tylko jako cień mile spędzonego czasu. Czytając ją, mogłam zastanowić się nad sprawami, do których zwykle nie przywiązuje się zbyt wiele wagi. Ale być może warto czasem przystanąć i popatrzeć na opadające płatki chryzantemy? Właśnie to zrozumiałam po lekturze ów powieści; należy przywiązywać wagę do chwil ulotnych i jak najdłużej zachować je w pamięci, zupełnie jak to potrafili impresjoniści. Oddawali pociągnięciami pędzla piękno, pozostawiając moment zadumy w zawieszeniu.
Recenzję umieściłam uprzednio na:
http://recenzje-powiesci.blogspot.com/2011/07/susan-vreeland-niedziela-nad-sekwana.html