Przekonana do polskich autorów coraz częściej i chętniej sięgam po książki spod ich pióra. Zdarza się, że przez swoje niechęci przepuszczamy naprawdę wartościowe książki. Więc powiadam wam: dajcie temu spokój. Nasz rynek wcale nie jest taki straszny, a czytając „Za plecami anioła” tylko utwierdziłam się w tym przekonaniu.
Główną bohaterką powieści jest Marta – polka, która już od długiego czasu mieszka w Niemczech. Kobieta po przejściach, po jednym rozwodzie i kolejnym nieudanym związku, postanawia wrócić do Polski i w ten sposób zakończyć pewien rozdział w życiu. Jednak zamiast zawitać w rodzinne strony, wiedziona dziwnym impulsem i przeczuciem ląduje w malowniczym górskim miasteczku Tauburg. W krótkim czasie poznaje kilkoro mieszkańców, którzy – choć z natury nieufni, szybko zapraszają ją do grona przyjaciół. Szczęście zdaje się jej nie opuszczać, bo zaraz po tym dostaje pracę. I to nie byle jaką – ma zostać opiekunką Adeli von Tauberg. Kobieta po udarze mózgu stara się dojść do siebie, a dzięki Marty idzie jej to znakomicie. Wkrótce stają się sobie bliższe…Wtedy pojawia się Nicholas – syn Adeli, który od pierwszej chwili budzi fascynację dziewczyny, ale także sprawia, że jej życie nabiera całkiem nowego znaczenia. Sekrety skrywane przez rodzinę Tauber’gów mogą być zabójcze…czy Marta odnajdzie się w nowej roli? I czy ponownie da się ponieść sile miłości?
Pani Renata i jej twórczość pozostawała mi nieznana aż do tej pory. Moją przygodę zaczęłam z „Za plecami anioła” i wcale nie żałuję. Już teraz mogę stwierdzić, że z miłą chęcią zapoznam się z jej wcześniejszymi powieściami. Autorka ma nad wyraz lekki styl a jej plastyczne opisy przyrody, przenoszą potencjalnego czytelnika w całkiem nowy świat. Pomimo tego, że na niemiecki i wszystko co z nim związane mam alergię, to nawet nie wiecie jak chętnie pojechałabym do tego miasteczka, by przeżyć to co Marta. Brawa dla pani Renaty, że w tak delikatny sposób ukazała piękno przyrody, i zwróciła uwagę na to jak często zapominamy o dziełach matki natury.
Objętość książki może przerażać - w końcu ponad 540 stron to nie tak mało. Można by powiedzieć, że jest to całkiem spora cegła. Może i cegła, ale jaka ciekawa. Pełna niespodzianek i tajemnic, bólu i miłości historia Marty jest świeża i pełna zawiłości. Choć prosta fabuła z przystępnym językiem tworzy kawał dobrej prozy, tak naprawdę pokazuje nam, że w życiu nic nie jest pewne, a niespodzianki to chleb powszedni. Chociaż w książce występuje najmniej lubiana przeze mnie narracja trzecioosobowa, dałam się ponieść w wir wydarzeń osadzonych w naprawdę przepięknej scenerii.
Oprócz narratora nie wyłapałam więcej błędów w samym pomyśle i realizacji „Za plecami anioła”. Drobnym – no może więcej niż drobnym, niedociągnięciem jest wydanie pod znakiem techniki. W książce można wyłapać dość dużo błędów: brak słów, interpunkcja i błędy ortograficzne zdarzają się i to często. Nie umniejsza to książce, ale czasami może zawadzić. To wszystko na szczęście rekompensuje wydanie graficzne, które naprawdę mi się podoba. Idealnie oddaje klimat i historię książki.
Podsumowując: prosta, lekka i przyjemna lektura. Idealna na wakacje, gdzie nieskomplikowana fabuła wciąga, a liczne opisy przyrody pozwalają nam oderwać się od szarej rzeczywistości. Polecam każdemu, bez wyjątku. Jest to historia nie tyle o miłości, lecz o tym, że w życiu jak na huśtawce: raz na górze, raz na dole – ale wiecznie bujani.
Ocena: 5-/6