Drugi tom Ogniem i mieczem nadrabia to, czego brakowało w pierwszym – jest ruch, jest napięcie, są emocje. I chociaż nie wszystko działa jak powinno, a miejscami narracja się rozjeżdża, to właśnie tutaj powieść zaczyna naprawdę żyć. Nie od razu, nie nagle, ale powoli, scena po scenie, czytelnik czuje, że coś zaczyna się składać w całość. Że to już nie tylko polityka i deklaracje, ale prawdziwa historia ludzi – złamanych, zakochanych, zdesperowanych.
Bohun – teraz w pełnej formie. Już nie tajemniczy, nie enigmatyczny. Teraz płonie. Wściekły, zraniony, nie do zatrzymania. Bohun w drugim tomie nie pyta. On działa. I choć to działania gwałtowne, często szalone, to jednak... rozumie się je. Rozumie się jego rozpacz, jego nienawiść, jego miłość. To nie jest czarny charakter – to człowiek, który zszedł z właściwej ścieżki, bo serce pociągnęło go w inną stronę. I trudno nie kibicować mu choćby przez chwilę. Trudno nie zrozumieć, że jego uczucie do Heleny, chociaż destrukcyjne, było szczere. Bardziej szczere niż uczucia niektórych „szlachetniejszych”.
Zagłoba? Świetny. To postać, która podtrzymuje fabułę tam, gdzie grozi jej rozpad. Jego humor, jego przebiegłość, jego absurdalne historie – to nie tylko komizm, to forma narracyjnego oddechu. Ale też nie można go redukować do roli błazna. W tym tomie Zagłoba pokazuje, że ma serce i odwagę. Że wie, kiedy przestać żartować. Że lojalność i spryt mogą iść w parze.
Skrzetuski... nadal nijaki. Nadal szlachetny, tak bardzo szlachetny, że aż przezroczysty. Robi, co powinien, mówi, co trzeba, kocha Helenę tak, jak przystało na rycerza. Tylko że w tym wszystkim brakuje ognia. Brakuje momentu, w którym by się zbuntował, złamał, pokazał coś więcej niż obowiązek. Jego historia toczy się jak według planu. Poprawna, ale bez iskry.
Fabuła się rozpędza, to prawda. Jest więcej wydarzeń, więcej akcji, bardziej zwarty rytm. Mniej polityki, więcej osobistych dramatów. Bitwy, ucieczki, pojedynki – Sienkiewicz nadrabia to, czego nie dostarczył wcześniej. Ale też nie do końca umie utrzymać równe tempo. Niektóre rozdziały płyną świetnie, inne się wloką. Czasem jest za szybko, czasem zbyt dokładnie. Balans wciąż nieidealny.
Helena wciąż pozostaje bierna. Jest symbolem, nie osobą. Obiekt miłości, nie jej podmiot. I to się nie zmienia. Ani w scenach dramatycznych, ani w końcówce.
Drugi tom to wyraźny postęp. Nie jest wybitny, ale jest sprawny. Pokazuje, że ta historia miała potencjał – i w końcu zaczyna go wykorzystywać. Dla Bohuna warto. Dla Zagłoby zdecydowanie warto. Dla całości – tylko jeśli ma się cierpliwość. Bo nawet gdy powieść zaskakuje, to nadal zostaje wewnętrznie nierówna. Emocjonalnie intensywna, ale kompozycyjnie rozchwiana. Tak czy inaczej, jest to tom, który ratuje opowieść przed zapomnieniem. Nie arcydzieło – ale na pewno coś więcej niż tylko zakończenie.