Mówi się, „nie oceniaj książki po okładce”, dlatego też tego nie robię. Powinna zostać wprowadzona kolejna maksyma do słownika: „nie oceniaj książki po opisie”. Niejednokrotnie opis wydawcy wprowadził mnie w błąd, rozczarował lub po prostu, gdy książka, powiedzmy sobie szczerze- była mierna, opowiedział mi całą fabułę. I jak atu przyjemność z czytania?
W związku z powyższym, od dłuższego już czasu, nie czytam opisów, tylko zastanawiam się co może kryć dany tytuł. Tak było i w tym wypadku. Koło „Morza krwi” „czaiłam się” dobrych kilka miesięcy. Po pierwsze dlatego, że znowu nieznana mi autorka, po drugie obawiałam się, że może to być kiepska powieść z ogromem przelanej krwi , acz plastycznie ten rozlew zostanie przedstawiony. Sądziłam, że mogę trafić na gotowy scenariusz trzeciorzędnego amerykańskiego gangsterskiego filmu.
I jak się moje dywagacje mają do rzeczywistości? Jedyne co mogę zdradzić to, że nijak. Książka z gatunku urban fantasy, jednak jak czytelnik „załapie”, że jest w niej trochę tej ponadnaturalności to generalnie nie odczuwa się, że zostało się wyrwanym ze świata realnego do ponadnaturalnego. To, że akcja zaraz na początku osadzona jest w moim kochanym Krakowie na pewno również zadziałał na plus odbioru. Niemniej jednak moje pierwsze wrażenie po przeczytaniu paru akapitów – zamieniłam się w znak zapytania. Bo oto główny bohater Alex myśli sobie „ja i moja bestia”. No dobra, a co z tą bestią? Gdzie ona się podziała? Coś przeoczyłam po paru linijkach? Kolejny taki ZONG przeżyłam, gdy na kartach powieści pojawiła się główna bohaterka – Andrea. Oczywiście „wyszczekana”, potrafiąca w lot dodać dwa do dwóch i to do czego zmierzam – posługuje się nieźle „łaciną podwórkową”. Nie żebym była święta, jednak ten fakt wywarł na mnie, na samym początku, niekorzystne wrażenie. Niemniej jednak w dalszych rozdziałach poznając naszych bohaterów, ich przeszłość oraz zaznajamiając się z ich pracą, byłą i obecną, wszystko to spowodowało, że język jakim posługuje się Andrea przestał mi przeszkadzać i byłoby dziwne, gdyby nagle zrobiła się z niej „grzeczna dziewczynka” i bardziej przypominała bohaterki powieści Jane Austin.
Akcja tego urban fantasy toczy się w zasadzie w niedalekiej przyszłości, bo w latach 50-tych XXI w. Najpierw, jak już wspomniałam w Krakowie a później zahacza nieco o Europę by na trochę dłużej pozostać w Afryce. Patrząc na nią po opadnięciu emocji próbuję ją określić i jedyne co mi przychodzi na myśl to stwierdzenie, że jest szybka a jednak wolna i na odwrót. Taka swoista pętelka, która autorce wyszła doskonale. Oczywiście to moje subiektywne odczucia.
Czy polubiłam głównych bohaterów? Absolutnie ich pokochałam miłością bezwarunkową. Andreę za to, jaka jest sumienna, lojalna i dbająca o najbliższych i przyjaciół oraz znajomych z którymi wykonuje misje a Alexa, że potrafi kapitalnie kontrolować swoją Bestię i że wie jak sprawić aby kochane osoby czuły się komfortowo.
To co jeszcze zadziałało na plus to narracja, która naprzemiennie z każdym rozdziałem prowadzona jest z punktu widzenia Andrei bądź Alexa. Zdarza się punkt spojrzenia innych bohaterów ale to ta dwójka trzyma całą władzę.
Dlaczego warto polecić „Morze krwi” innym czytelnikom? Dlatego, iż mimo, że pozycja pisana jest w stylu fantasy to pod tą powłoczką kryje się drugie dno dotykające ważnych tematów związanych nie tylko z Czarnym Lądem mimo, iż część akcji tam się toczy. Nawet teraz, gdy piszę to cały czas mam na myśli sprawy, którymi zajmowali się główni bohaterowie wraz ze swoimi przyjaciółmi. Mimo, że pozycja pisana jest w konwencji fantastycznej, to życzmy sobie aby ta powieść faktycznie kiedyś się nią stała.
Mam nadzieję, że duża liczba czytelników sięgnie po tę pozycję i spędzi z nią kilka wspaniałych chwil, bo książka napisana jest w świetnym stylu z dużą dozą empatii, humoru i w jedynym i niepowtarzalnym klimacie stworzonym przez autorkę oraz z fantastycznie wykreowanymi postaciami powieści. Obowiązkowa lektura do przeczytania.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl