Nie sądziłam, że spotkanie sam na sam z moim książkowym crushem kiedykolwiek wyjdzie poza sferę moich marzeń. A jednak stało się - w końcu doczekałam się randki z Piotrem Langerem. Już samo zaproszenie, będące okładką książki, wzbudziło we mnie ogromny zachwyt i sprawiło, że moja ochota na zagłębienie się w meandry umysłu Sadysty z Mokotowa tylko wzrosła.
- Chcę poznać źródło zła - dodała.
- Więc liczysz na to, że zacznę opowiadać o swoim dzieciństwie?
- Tak.
No i opowiadał. A ja słuchałam... słuchałam... i chłonęłam. I przeżywałam każdy zwrot akcji, a tych była masa. I to takich zasługujących na miano #mrozopierdolnięcie. Nie wiem, czy przez ostatnie, słabsze plot twisty u tego Autora moje standardy się obniżyły, ale naprawdę w wielu momentach otwierałam szeroko oczy ze zdziwienia. Też zawsze ciekawym dla mnie jest to, gdy możemy spotkać na kartach powieści jakichś innych bohaterów z Mroźnego uniwersum, a tutaj nie dość, że wielu jest wspomnianych, to kilku pojawia się fizycznie i ma duży wkład w rozgrywające się wydarzenia. Po części jest to książka również o nich. Nie będę zdradzać, o kogo chodzi, bo to też element zaskoczenia. :)
Pierwsze wrażenie, pierwsze strony "Langera" mnie oszołomiły. Czytałam je z ognikami w oczach i coraz bardziej poszerzającym się uśmiechem na twarzy (pamiętajcie, że wręcz marzyłam, żeby kiedyś zajrzeć do głowy Piotra (wcale się nie tłumaczę)), bo tak bardzo zaintrygowało mnie prowadzenie narracji. Co prawda nie była ona pierwszoosobowa, ale Mróz w tak świetny sposób poprowadził rozmowę (po prostu flirtowanie, ale ze względu na moją zazdrość nie przejdzie mi to przez gardło) między Langerem a Niną... Od samego początku książki... Kręcą ze sobą, zdania kleją się zaskakująco dobrze, a między słowami (wierszami) Piotr snuje wizje o masakrowaniu ciała kobiety, stojącej przed nim. GENIALNE.
Ciemność przyciąga - oznajmił. - Bo jako gatunek ludzki mamy przymus jej rozświetlenia.
Mnie przyciąga na tyle, że nawet najokrutniejsze opisy zbrodni nie sprawiły, że odłożyłam tę książkę na dłużej. Jedynie na przypudrowanie noska 😇 - na randce nie wypada zostawiać drugiej osoby samej sobie na dłużej... A zwłaszcza Piotra Langera. Nie chcę za dużo zdradzać, aby nie spoilerować, ale zdecydowanie nie jest to książka dla osób o słabych nerwach. Moim zdaniem jest to najbrutalniejsza powieść Remigiusza Mroza. Powiem więcej (może przewrotnie?) - jest to jego najlepsza książka od dłuższego czasu. Fenomenalna z jednym defektem. Ale o nim później.
Fascynujący był wątek pokroju miłosnego. Langer i uczucia? Według niego tak. Według osoby niewykazującej skłonności psychopatycznych jedynie fascynacja. Moment, gdy Piotr wygłasza cytaty o miłości, stara się o romantyczną atmosferę, był dla mnie mega intrygujący. Wystarczy, żeby ktoś podzielał te same zainteresowania, co on, nie czuł odrazy przez to, co robi na co dzień, a on już uważa, że jest to miłość. Poniekąd przerażające jest to, że w zaledwie kilka dni jest w stanie tak się przywiązać do drugiej osoby, którą "darzy uczuciem", że od razu zaczyna z nią planować przyszłość, a nawet to, czy będą mieć razem zwierzątko domowe. Mróz fajnie to przedstawił, jak "zauroczenie" obrazuje się w głowie psychola.
Zachwaliłam tę książkę już do granic możliwości, więc przejdę do minusów. Z czystym sumieniem mogłabym dać tej powieści 10/10, gdyby nie ostatni rozdział. Chyba jeszcze nigdy nie czułam się tak zrezygnowana postawą i pomysłem Autora. I to nawet nie chodzi o to, że chciał zostawić sobie furtkę do kolejnego tomu (to jest w drugiej kolejności, zresztą drugie imię Remka brzmi "miłośnik przeciągania serii"), ale o to, w jaki sposób to zrobił. Totalnie pojechał po bandzie i jestem na niego, prawdę mówiąc, zła. "Langer" stracił na potencjale przez ostatnie strony, a też ta książka byłaby idealnym momentem na rozprawienie się z Piotrem do końca. Uwielbiam tę postać, ale "nic nie może przecież wiecznie trwać". Nie można być całe życie bezkarnym, bo po jakimś czasie zaczyna to być najzwyczajniej w świecie nudne i przewidywalne. Wszystko ma swój kres, nawet Panowie Życia i Śmierci.