Tak mi
rzekł anioł przy
mym narodzeniu:
mała istotko
stworzona z radości,
kochaj
i wsparcia
dla twojej miłości
nie szukaj
w niczym
co rodem
z tej ziemi!
William Blake
/słowa wiersza umieszczone na schodach prowadzących do biura tytułowego bohatera/
Twórczość Vonneguta zgłębiam od lat, choć z umiarkowaną intensywnością. Po prostu co jakiś czas sięgam po kolejny tytuł, którego jeszcze nie znałam, bez uwzględniania chronologii. Tak się złożyło, że dopiero ostatnio trafiłam na "Niech pana Bóg błogosławi, panie Rosewater", dzięki pojawieniu się nowego wydania. Odkryłam, że to jedna z najwcześniejszych książek autora - pisał ją około 1964, jak sugerują niektóre motywy przewijające się w książce np. wybory prezydenckie 1964, a oficjalnie ukazała się w 1965. Określiłabym ją mianem małej-wielkiej książki. Objętościowo niepozorna, liczy zaledwie 255 stron drukowanych sporą czcionką, skrywa w sobie tak wiele punktów zapalnych do rozważań, jakimi niewiele lektur może się poszczycić.
Nie jest tajemnicą, że "Niech pana Bóg błogosławi, panie Rosewater" traktuje w dużym stopniu o pieniądzach, bo już w pierwszym zdaniu autor zaznacza, że głównym bohaterem tej opowieści jest pewna znacząca suma pieniędzy. Jednakże, Vonnegut to przede wszystkim nieustępliwy analityk człowieczeństwa. I tym razem stworzył i podał jak na tacy niebywałe studium rozmaitych osobowości, z których każda ma zupełnie inny stosunek do pieniędzy, odmienne potrzeby i koncepcje ich spożytkowania.
Rockefeller czy Morgan- tych amerykańskich rodów nie trzeba nikomu przedstawiać. Na kanwie ich historii i osiągnięć, Vonnegut kreuje, na potrzeby fabuły niniejszej książki, fikcyjną familię Rosewater z Indiany. W charakterystyczny dla siebie sposób, z solidną dawką sarkazmu, autor opowiada o początkach państwowości Stanów Zjednocznonych, o tym w jaki sposób rozdawano "karty". Wskazuje, że nikt nie przewidział, iż podziały, oparte na zagarnięciu terenów i poszczególnych gałęzi gospodarki, na zawsze wykształcą w amerykańskim społeczeństwie bezwzględny i nieodwracalny podział klasowy.
Na głównego bohatera swojej książki, autor wybrał człowieka z TYCH Rosewaterów, nie innych, nieprawdopodobnych bogaczy. Główny bohater - Eliot Rosewater, w momencie osiągnięcia wieku średniego, postanawia zmienić dotychczasowy styl życia i korzystania z majątku gromadzonego przez kolejne pokolenia swych przodków pod wygodnym szyldem fundacji. Ku przerażeniu jego ojca, żony i prawników, Eliot decyduje się dzielić pieniędzmi z wybranymi bliźnimi na dość osobliwych zasadach.
Wielbiciele książek Vonneguta z pewnością nie będą rozczarowani, gdyż na stronach tego tytułu znajdą wszystko co go wyróżnia. Chociażby sam Eliot Rosewater to największy kiedykolwiek żyjący miłośnik twórczości Kilgora Trouta- alter ego Vonneguta. Eliot zromadził pełną kolekcję dzieł tego fikcyjnego pisarza science-fiction, a więc czytelnicy zostają zapoznani z unikalnymi tworami jego wyobraźni jak np. opowieść o kraju, gdzie ludzie nie mieli problemów i zaczęli protestować przeciwko zapachom.
Wielowymiarowość i ponadczasowość "Niech pana Bóg błogosławi, panie Rosewater" zaskakują w każdym podrozdziale. Książka opublikowana w USA w 1965, jeszcze nigdy nie była tak aktualna i odpowiednia dla polskiego czytelnika jak teraz. Kurt Vonnegut nie po raz pierwszy, ani nie ostatni, stawia w niej pytania o to, co to znaczy być człowiekiem?